Podglądałam... podziwiałam... zazdrościłam... aż wreszcie spróbowałam zrobić je sama... Mowa o skrzyneczkach. Używane są praktycznie do wszystkiego, do przechowywania niepotrzebnych przedmiotów, warzyw, doniczek z kwiatami, jako ozdoby a nawet jako siedziska. Moje skrzyneczki natomiast nie służą do niczego... No prawie do niczego... leżą sobie w kącie, obok sklepu i ... tworza klimat... klimat zacienionego, nieco zapuszczonego i nie do końca bezpiecznego wiktoriańskiego zaułka .
Skrzyneczki mają różne wymiary i kształty. Niektóre wykonane są z balsy, inne z grubej tektury. Pomalowane zostały akrylami, a następnie pobrudzone suchymi pastelami, tak, by wyglądały na stare i zużyte. Niektóre, z racji tego, że nie potrafię pracować z balsą mają "ciekawe" odpryski, co jednak, według mnie, sprawia, że wyglądają na jeszcze bardziej autentyczne. Taki pozytywny efekt uboczny.
Przyznaję, że przez ostatnie dwa dni skrzyneczki sa moimi ulubionymi zabawkami. Uwielbiam układać je w różne kompozycje i fotografować . Sami przyznacie, że są bardzo fotogeniczne ...
... crates. They are used almost for everything- to store old stuff, in gardening, as decorations, even to sit on them. My crates, however, are not used for anything. Almost for anything... Their task is to lie in the corner next to the shop and to create the special atmosphere of an obscure, dirty and not very safe Victorian street dead end.
The crates are not the same size and shape. Moreover, some of them are made of balsa wood and the others of thick cardboard. They are painted with acrilics and then soiled with dry pastels to make them look used and old. As I am not very good at cutting balsa wood and some crates have got "interesting" damages and chips. In my opinion they look more authentic with them... just a positive side effect.
For two days the crates have been my favourite toys. I just love making different compositions with them and taking photographs of them. You must admit that they are very photogenic...
Fantastyczne. Może i ja się skuszę. Balsy, co prawda, nie mam, ale może z innego cienkiego drewna też się udadzą.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobają, zresztą jak wszystkie Twoje dzieła - takie romantyczne i nadgryzione zębem czasu. Tworzysz chyba najbardziej w moim stylu ze wszystkich polskich miniaturzystek. Śledzę bloga od jego pierwszych postów i jestem pod wrażeniem ile udało Ci się przez ten czas wykonać
OdpowiedzUsuńPS. A tą suchą pastelę to jakoś zabezpieczasz przed rozmazywaniem?
Witaj Evelyn! Bardzo mi miło, że lubisz tu do mnie zaglądać. Przyznam, że w sprawach miniatur jestem zupełną amatorką, nie posiadam żadnych specjalnych narzędzi ani specyfików - nożyk do tapet i akryle to moi najwięksi przyjaciele, a pastele to dla mnie "kolejny etap wtajemniczenia". Zwykle rozrabiam je odrobinę z wodą, dzięki czemu po wyschnięciu nie rozmazują się. Czasem, jeśli chcę uzyskać efekt połysku kładę na wierzch trochę wikolu, który jest niezawodny do wszelkich zadań, nie tylko "miniaturowych". Istnieją różne utrwalacze do farb, pasteli itp, ale ja ich nie posiadam, gdyż podejrzewam, że przy mojej niewielkiej produkcji, straciłyby termin ważności prawie nietknięte.
UsuńNo i całe szczęście, że się sama za nie wzięłaś bo są śliczne! Jedyne co bym "poprawiła" w tym uroczym i klimatycznym kącie to... butelki, są za nowe, w porównaniu ze skrzyneczkami, za bardzo się świecą. ;)
OdpowiedzUsuńUsciski
Uwielbiam Twoje klimaty :)
OdpowiedzUsuń