czwartek, 22 grudnia 2016

Kanapa-podejście drugie. Another sofa.

                   
          Miało być świątecznie, ale nie będzie, bo nie zdązyłam ustroić domku. Będzie o kanapie! Ostatnio przez przygotowania do targów na wszystko brakuje mi czasu. Byle do lutego! Zrobiłam sobie listę rzeczy, które chciałabym upleść i zabrać do Mediolanu. Na liście znalazło się tyle pozycji, że żeby ze wszystkim zdązyć powinnam nie spać przez miesiąc, albo wyeksmitować moje maluchy do dziadków. Pierwszą pozycję na ów liście zajęła kanapa. Dotychczas uplotłam tylko jedną kanapę i to ponad rok temu. Nadszedł czas na kolejny egzemplarz. Kanapa jest w kolorze ziemistego brązu. Nie wygląda na zbyt nowoczesną, ale taki już chyba urok moich miniatur. Inaczej nie potrafię. Najwidoczniej w poprzednim życiu mieszkałam w wiktoriańskiej Anglii i udziela mi się to za każdym razem, gdy siadam do plecenia. Do kompletu jest też stolik kawowy. Brakuje jeszcze fotela, może dwóch. Na nie przyjdzie pora w nowym roku, bo zabrakło mi drucików. Utkneły  w Mediolanie, w sortowni! Od dwóch tygodni codziennie sprawdzam status przesyłki. Czyżby jakiś sabotaż?
                    Mimo, że w moim domku panuje mało świąteczna atmosfera, to w pełnym wymiarze nie jest tak źle. Choinka jest, szopka jest, polskie pierogi i opłatek dowiózł kurier, ale pierniki podkradł mi chyba listonosz! Moi włoscy teściowie już się przyzwyczaili, kolacja wigilijna jest zawsze po polsku. Przyznaję, że bez śniegu i z włoskimi temperaturami Boże Narodzenie ma inny charakter. Mimo tego, uwielbiam to święto i życzę wam, żebyście i wy przeżyli je w spokoju i w rodzinnej atmosferze!

                 It was supposed to be a Christmas post but... I haven't decorated my dollhouse in time! So I will write about my new handwoven sofa. I have been preparing myself for the show in Milan and I have no time for other activities. I have made a list of things I would like to create and take with me and I suppose I shouldn't sleep for a month or leave my children with grandparents till February! he first thing on the list was a sofa. I had already made one sofa but it was more than a year ago. Here is the second one. I know... it doesn't seem very modern but it's just my stile. I suppose I must have lived in Victorian England in my previous life as everything I make at the end looks a little bit Victorian.  I made a coffee table , too. I still need to handweave an armchair or two to make a whole set but I have finished my wires! i have been waiting for new wires for quite a long time as they have stuck in Milan. For two weeks now! Strange, isn't it? Maybe Milan is afraid of me so they keep my wires there for so long!
                In spite of the fact that my dollhouse is not in a festive mood I do celebrate Christmas in real size! And I would like to wish you a very merry Christmas spent with your family!


sobota, 10 grudnia 2016

Elżbieta i tajemniczy niebieski pokój. Elizabeth and a mysterious room.

            Dziś dwa w jednym - nowa guwernantka i nowy roombox. Guwernantka mieszkała w moim domku od samego początku. Spała biedaczka na bujanym fotelu  w pokoju dziecinnym, bo po czterech latach nadal nie dostała łóżka. W końcu zdenerwowała się tak bardzo, że postanowiła zmienić pracę. Na jej miejsce przyjęta została Miss Betty, czyli Elżbieta. Betty jest ubogą kuzynką Edwarda. Na tyle ubogą, że przyjechała do mnie łysa i naga...  Wymarzyłam sobie niebieskooką rudowłosą guwernantkę w niebieskiej sukni. Lalkę kupiłam z jednego źródła, perukę z innego, a suknię uszyłam sama. Wiem wiem, szwy są krzywe! 
                   Jeśli chodzi o roombox to coś zaczęło się w nim dziać. Jest tapeta, jest okno, brak parkietu na podłodze. Docelowo roombox służyć mi będzie głównie do fotografowania moich miniaturek, ale dziś zaadoptowałam go na potrzeby guwernantki.  Teraz czekam, aż dotrą do mnie listewki na podłogę. Nie mam pojęcia kiedy znów uda mi się usiąść do pracy nad pokoikiem. Zdecydowałam, w ostatniej chwili, że na początku lutego wezmę udział w targach miniatur w Mediolanie. Będą to pierwsze targi na które pojadę osobiście. Przede mną móstwo pracy i tak niewiele czasu!!!

                          Today I wanted to show you two things - my new governess and my new roombox. I had a governess in my dollhouse from the very beginning. Unfortunately, she decided to change the family! She didn't got her own bed for four years and had to sleep in a rocking chair. Shame on me! A new governess has taken her place. Her name is Elizabeth. Miss Betty, as she is called in the house, is Edward's poor relative. She is so poor that she has arrived without a wig and naked. I wanted a redhead girl with blue eyes and a blue dress. I bought the dool from one seller, the wig from another and the dress is made by me. Yes, yes, I know! It is not perfect!
                         As far as the roombox is concerned. I started orking on it. I have got wallpapered walls and a window. I love the window! there is no parquet on the floor but the wood should arrive next week. i am not sure when I will be able to work with the roombox again as I have just decided (I should have made it about three months ago) to take part in Miniaturitalia in Milan in February. So much work and so little time!!!



A tutaj  rodzina w komplecie. And here is the whole family.




piątek, 2 grudnia 2016

Legowiska dla zwierząt domowych. Pets beds.

      Mimo, że moje plecionki tworzę od półtora roku nigdy wcześniej nie miałam okazji zrobić legowisk dla zwierząt. Jakoś tak daleka byłam od tego tematu. W moim domku są co prawda dwa psy i kot, ale zrobione są z porcelany. Są sztywne, grzecznie siedzą i kosze nie są im potrzebne. Ostatnio jednak przybył mi do kolekcji cudowny biały kotek perski z wymianki z Eweliną Haśnik. Kto jej nie zna warto poszperać w internecie, bo jej zwierzaki są przepiękne. Do tego dostałam zamówienie na legowiska dla psów i kotów. Białe, z poduszkami w kolorze niebieskim i różowym. Jak na pierwszy raz wyszły całkiem całkiem. Bądźcie dla mnie wyrozumiali! To mój pierwszy raz z leżankami. Muszę upleść jeszcze jedną, dla mojego nowego domownika. No i muszę nadać mu imię. Jakieś pomysły na imię dla wiktoriańskiego kota? Może Henry?

I have been handweaving miniatures for a year and a half but till last week I had never made a pets bed. I was quite far away from the subject. I do have pets in my miniature house but they are made of porcelain. They sit still and they don't actually need baskets. However, some days ago I received a beautiful Persian cat from a swap with Ewelina Haśnik. If you don't know her I do encourage you to search for some of her pets photos in the internet. Her animals are fantastic! I got a custom order for white pets beds with pillows, too. I am quite satisfied with the result. Well, it was my first time with the pets beds. Now I must handweave one more basket for my new cat. And I must give him a name. Any suggestions for Victorian cats' names? Henry maybe?



piątek, 25 listopada 2016

Dwa rozmiary. Two sizes.

                 
                















  
               Kiedy zaczęłam przygodę z miniaturkami nie miałam problemu z wyborem skali, szczerze mówiąc nawet się nad tym nie zastanawiałam.  Chyba większość gotowych domków produkowanych jest właśnie w 1:12, a poza tym nie ma problemów z zakupem wyposażenia w tym właśnie rozmiarze. Mimo, że moją miniaturową kamienicę wybudowałam sama to część wyposażenia kupiłam. 1:12 to zdecydowanie moja ulubiona skala! Ostatnio jednak dostałam zamówienie na kosz niemowlęcy w skali 1:6. Zgodziłam się, głównie z ciekawości. Przyznaję, że miałam wrażenie, że będę plotła to cudo w nieskończoność! Plotłam i plotłam i plotłam. Kiedy skończyłam wydawało mi się, że uplotłam kosz dla giganta! Trzymając go w dłoni zaczęłam zatanawiać się jak duże muszą być domki dla lalek w skali 1:6. Różnica ogromna! Sami zobaczcie.

               When I started my adventure with miniatures I didn't think much about the scale I should choose. Most of the ready made houses were in 1:12 and there was no problem getting furniture and other staff in this size. Although I have built my Victorian house by myself I have bought most of the furniture in second - hand shops. Yes! 1.12 is my favourite scale. Recently, however, I got a custom order for a 1:6 Moses basket. I accepted as I was curious about the result. I had never made any miniature in that scale before. It was a BIG challenge. I thought I would never finish handweaving it. It seemed so big! When I finally took it to my hand I started to wonder how big dollhouses in 1:6 scale are. What a BIG difference! Just take a look at the baskets.


piątek, 18 listopada 2016

Szklarenka. A greenhouse.


       Szklarenkę miałam w planach, ale bardzo odległych. Zbierałam do pudełka miniaturowe kwiatki, żeby było co do niej wsadzić, jak już ją sobie kupię. Chciałam taką malutką i zgrabną, z drzwiami i półkami... Kilka dni temu obchodziliśmy z mężem piątą rocznicę ślubu. No i co dostałam w prezencie??? Szklarnię! No cóż, w sumie to szklarnia na żywe kwiaty, na miniaturki nie bardzo się nadaje, ale należy docenić szczery gest. Tym bardziej, że mój mąż za miniaturkami raczej nie przepada. 


Przyznaję, że nie mam pojęcia jak się do tej szklarni zabrać. Najchętniej bym ją rozkręciła, przebudowała, przeszlifowała... Może jakieś witraże? Drewniany dach? Ściany wyłożone kamieniami z wytłoczek.? Pomocy!!! Póki co, wstawiłam do środka to co miałam. Stół i krzesło z surowego drewna pomalowałam akrylami. Fantastyczne kwiaty i jabłka to dzieła moich polskich koleżanek miniaturzystek. Postanowiłam, że ta szklarenka, chociaż pewnie wyprodukowana w Chinach, będzie hołdem dla polskich miniaturzystów!

                        I had been dreaming of a miniature greenhouse for quite a long time. I wanted to buy it one day. One day in far future. I had been collecting plants and flowers to put them into my "dream greenhouse". It was to be small, neat, with a nice door and shelves... A few days ago I celebrated my 5th wedding anniversary and my husband bought me a greenhouse! Well, it is rather a greenhouse for real flowers, not for miniatures but I do appreciate the gift! My husband doesn't like miniatures so it was a great thing for him to buy me a present like that!

                       However, I have no idea what to do with this greenhouse. I would like to rebuild it, paint it and who knows what else but... I suppose I shouldn't. Any ideas from you? In the meantime I put inside all the things I have collected so far. I have painted the barewood table and chair with some acrylic paints. All the flowers and apples are made by my Polish miniature friends. I have decided that the greenhouse, in spite of the fact that it's been probably made in China, will be a tribute to Polish miniaturists!






środa, 9 listopada 2016

Małe koszyki gospodarskie. Little household baskets.


        Kot czuje się lepiej to i ja wróciłam do moich robótek. Tym razem malutkie koszyki gospodarskie na specjalne zamówienie! Specjalne, bo dla wyjątkowych osób. Póki co w bieli i jasnym brązie. Brakuje jeszcze biszkoptowych, ale za te zabiorę się za kilka dni. Niestety praca z nitką numer 12 bardzo męczy wzrok. Tymczasem kilka zdjęć. Nie potrafiłam powstrzymać się od ich zrobienia. Taki miły przerywnik przy pracy.

        My cat feels better so I am back to my miniatures. This time litttle household baskets. A special order for special friends! I have made the baskets in white and light brown so far. There are still some very small baskets in biscuit brown waiting to be handwoven. I am going to work with them next week. Unfortunately handweaving using a thread no 12 is quite tiring for my eyes.  In the meantime, I just couldn't resist taking some photographs. 








wtorek, 1 listopada 2016

Kufry z siedziskiem. Ottomans.

             
            W jednym z ostatnich postów wspomniałam, że zabieram się do pracy nad dwoma roomboksami. No cóż, taki był plan.... a wiadomo, plany lubią się zmieniać. Na pierwszy ogień pójść miał pokoik dziecinny. Zrobiłam kartonową makietę, kupiłam drewno, wycięłam ściany i otwór okienny, zamówiłam tapetę. Byłam pełna energii i chęci do pracy, ale mi przeszło! Mój wierny, towarzyszący mi we wszelkich miniaturowych pracach kot bardzo się rozchorował. Od ponad dwóch tygodni dzielnie walczy o życie w klinice dla zwierząt, ale tworzenie miniaturek bez niego próbującego podkradać mi nitki, kawałki papieru czy gwoździki to nie to samo. Roomboks musi poczekać... i to nie tylko z powodu choroby kota, ale i dlatego, że tapeta, która do mnie dotarła ani kolorem ani strukturą nie odpowiada temu co widziałam na zdjęciach u sprzedającego. Muszę zastanowić się jak rozwiązać sprawę ścian. Być może otynkuję i pomaluję na biało, bo jak widać nie jest mi dane wytapetować pokoju w cudownym niebieskawym kolorze kaczego jajka.

           
           Kiedy zaczęłam planować ów roomboks wymyśliłam sobie, że zrobię w nim wystawkę moich wiklinowych prac, koszy na zabawki, koszyków dla niemowląt, w końcu to pokoik dziecinny. Przyszło mi na myśl, że przydałby się też wiklinowy kufer na bieliznę, ale taki z siedziskiem. Uplotłam, a jakże, nawet dwa - jeden w kolorze kości słoniowej a drugi w brązie. Sama nie wiem, który podoba mi się bardziej.


                   In one of the latest posts I mentioned that I was about to start buiding two roomboxes. Well, at least that was the plan...But as we all know plans like changing. I wanted to make a nursery roombox first. I bought some wood, cut the walls out, cut the window hole out, ordered some wallpaper. I was full of energy and suddenly... my cat felt sick. He's not an usual cat, he's my very special cat, my company, my friend. He's been fighting for his life in the veterinary clinic for two weeks now. Making miniatures without him trying to steal some nails or pieces of thread is not the same thing. The roombox must wait. And not only because of the cat's illness but also because the wallpaper that arrived to me a few days ago is far away from what I expected. I must figure out what to do with the walls. I wanted them to be wallpapered with some duck egg blue sheets but I suppose I will just paint them white.
                  When I started imagining my nursery roombox I wanted to put there some of my handwoven items - a toys basket, a Moses basket, a linen basket. And then I thought that an ottoman would be a great thing to add there. I have handwoven two - an ivory one and a brown one. I am not sure which one I like more.




I jeszcze wyniki rozdawajki!!! Koszyk piknikowy pojedzie do Pilar 6373 . Serdecznie gratuluję i proszę o maila z adresem do wysyłki. 

And now the winner of the giveaway!!! The picnic basket goes to Pilar 6373 . Congratulations!!! Please, send me an email with the shipping address!

czwartek, 13 października 2016

A birthday giveaway. Urodzinowa rozdawajka.

                 

                   Taka jestem zapleciona, że zupełnie zapomniałam! Nieładnie! Kilka dni temu stuknęły nam trzy latka. Trzy lata mojego blogowania. Cudowne trzy lata w miniaturowym świecie, wolnym od zmartwień, przykrości. Trzy lata w waszym towarzystwie! Czasem nie mam czasu odpowiadać na wasze komentarze, ale z każdego bardzo się cieszę. Bo te wasze komentarze dają mi wielką moc do działania i świadczą o tym, że w tym zaganianym świecie pełnym ważnych spraw znajdujecie również chwilkę na odwiedziny u mnie. Tacy cisi przyjaciele! A wiadomo, z przyjaciółmi należy dzielić wszystkie szczęśliwe momenty.  Tak więc, na trzecie urodziny, rozdawajka. Pewnie nie zdziwi was wygrana - to koszyczek piknikowy w skali 1:12. Aby wziać udział w rozdawajce należy być obserwatorem mojego bloga oraz zostawić komentarz wyrażający chęć wzięcia udziału w zabawie. Losowanie 1listopada!


                  I've been so busy that I've forgotten! A few days ago I celebrated 3 years of my blogging! Three wonderful years in my miniature world! Three years in your company! Sometimes I don't have time to answer your comments but I do appreciate them all! They mean a lot to me! They mean that in spite of all the daily things you have to manage you find some time to make me a visit here. Silent friends I would say. And I would like to share that nice moment with all my friends and celebrate! A giveaway! Yes! That'a a very nice way to celebrate my blog's third birthday! The prize is a picnic basket in 1:12 scale. If you want to take part in the giveaway you have to be a follower of my blog and leave a comment. You will know the winner on 1st November! Have fun!


środa, 12 października 2016

Koszy dla niemowlat ciag dalszy! More baby baskets!

           

            Drugie podejście do koszy dla niemowląt. Przyznaję, że bardzo lubię je pleść. Tym razem na biało i miętowo. Kilka z nich, razem z liczną gromadką mozolnie wyprodukowanych przeze mnie koszy na zabawki i innych plecionek, wyruszyło już w podróż na targi do Holandii. Powodzenia w wielkim świecie maluszki!

          Tymczasem naszła mnie ochota na zbudowanie czegoś nowego. Marzy mi się kolejny domek, ale niestety, mieszkania nie da się powiększyć o kilka dodatkowych metrów, a oprócz miejsca na miniaturki potrzebujemy też miejsca do spania. Stanęło więc na roomboksie, w zamyśle są dwa - pokój dziecinny i wiejska kuchnia. Póki co jadą do mnie dwa okna. Od czegoś przecież trzeba zacząć!

           
    
         More baby baskets! Yes, I do like handweaving them! This time something in white and mint. They have already left me and sarted their long journey to the Dollhouse Nederlands Show (together with many more baskets made by me). Good luck my little ones!!!   
           In the meantime, I got an idea! Sometimes I am afraid of my own ideas! An idea to build something new. Well, I am dreaming of a new dollhouse but there is not enough space in my apartment. We must sleep somewhere, too. So... I've decided to build a roombox. Actually, two roomboxes - a nursery and a country kitchen. I have bought two windows so far. Well, a nice window is  good motivation to start with!




sobota, 1 października 2016

Kosze z pokrywą. Baskets with lids.

                   
           Pamiętacie mój pierwszy zielony gospodarski kosz z pokrywą? Jakaż byłam z niego dumna! Był taki piękny, kształtny i idealny! Piękny i idealny w moim mniemaniu oczywiście. Niedawno napisała do mnie pewna pani z prośbą o wykonanie dla niej podobnego kosza w kolorze biszkoptowym. Uplotłam, w sumie z ciekawości, żeby zobaczyć czy ów kosz w kolorze brązowym zrobi na mnie takie samo wrażenie. A potem, jak to  u mnie często bywa, poleciało lawinowo. Duże, małe, białe, brązowe, śmietankowe... Tygodniowa produkcja koszy z pokrywą. Jak zwykle za dużo pomysłów naraz. Muszę chyba założyć sobie jakiś zeszyt ze szkicami wzorów do zrobienia. 


         Do you remember my first basket with a lid? The green one? I was so proud of it!  It seem to me so perfect, beautiful, so...exceptional! Exceptional to me, of course!  Probably because it was the first one! Not so long ago a very nice lady wrote to me and asked for a basket like that but in biscuit brown. I made it with pleasure as I was curious about the effect it would make on me. Would it be so nice as the green one? And then... when I finished the basket for the lady... I started handweaving other baskets with lids... Big baskets, small baskets, white, ivory, brown... a lot of baskets! Too many ideas at once! I suppose I should start making notes and sketches of baskets to be made.



.

niedziela, 25 września 2016

Były sobie krzesła trzy... Three chairs.

             
          Były sobie trzy krzesła... a raczej, od trzech krzeseł się zaczęło... Uwielbiam miniaturowe krzesła i chociaż mój domek wypełniony jest nimi po brzegi to mi ciągle mało! Niedawno wypatrzyłam w internecie trzy modele, których jeszcze nie posiadałam. Nie potrafiłam wybrać jednego... zakupiłam wszystkie. Wykonane z surowego drewna, bo chciałam pobawić się trochę w malowanie. Nie mogę przecież tylko pleść. Kiedy krzesełka dotarły, pomalowałam je, postarzyłam, upiększyłam dodatkami i... zapragnęłam jeszcze! Dokupiłam kolejnych pięć sztuk! Tak! Tak! Ogarnęło mnie prawdziwe miniaturowe szaleństwo! Po raz kolejny zresztą! Niektóre krzesełka stoją już na poddaszu w pokoju guwernantki, inne czekają na nowych właścicieli, a jeszcze inne na malowanie. Gwarantuję, że zabawa murowana!

              
               
              Once upon a time there were three chairs... No, actually, it all started with three chairs... I love miniature chairs and my dollhouse is full of them. To tell the truth there are too many chairs there but I still want more. Not so long ago I saw three new models that I didn't have. I couldn't choose the one I liked the most so I bought the three of them! All made of bare wood as I liked to play a little bit with paint. When they arrived, I painted them, weathered them, decorated them with some objects ( all made by me) and... I wanted more! So I bought another five chairs. Yes, I know! A miniature folly... not for the first time. Some of the chairs have already been placed in the attic, in the governess's room, others are waiting for new homes and then there are another two of them waiting for being painted. It's great fun!




niedziela, 18 września 2016

Robert.

                 
           Ostatnio przeczytałam w jakimś artykule, że każdy człowiek ma w życiu dwie miłości, jedną, niespełnioną, którą nosi ukrytą głęboko w sercu, i drugą, tą, z którą decyduje się dzielić swoją codzienność. Nie wiem jak wy, ale ja niespełnionych miłości miałam mnóstwo, bo ja z tych kochliwych raczej. Ale nie o mnie będę pisać a o Charlotte...
          Z Robertem i Charlotte to było tak...Dawno temu w pewnej pięknej okolicy w jednym z hrabstw w Anglii wybudowane zostały obok siebie dwie posiadłości. Obie wspaniałe, urządzone z przepychem. W jednej z nich mieszkał ojciec Charlotte, w drugiej ojciec Roberta. Panowie byli kuzynami a ziemię dostali w spadku po pradziadku. Z czasem w posiadłościach pojawiły się również żony i dzieci. Czas upływał im na beztroskich grach w ogrodzie, na piknikach. Po kilkunastu latach Charlotte wyrosła na piękną pannę, a Robert na przystojnego kawalera. Mieli się ku sobie i pewnie wszystko skończyłoby się jak w bajce gdyby nie to, że ojciec Roberta przegrał cały swój majątek i zhańbił nazwisko, a krótko po tym zdarzeniu zachorował i zmarł. Robert, jako jedyny syn, musiał zająć się siostrami i matką i zarobić na ich utrzymanie. Nie wiedząc w jaki sposób zarobić wystarczającą sumę zaciągnął się do wojska i wyjechał do Indii. I tak oto prysło marzenie Charlotte i Roberta o wspólnej przyszłości...Charlotte obiecała, że będzie czekać, ale jej ojciec upatrzył już odpowiedniego kandydata do jej ręki. Mężczyzna sporo starszy, ale majętny, zupełnie nie przypadł do serca młodej dziewczynie. Pisała więc pełne goryczy listy do swego ukochanego, który wiedząc, że musi wybrać najmniejsze zło poprosił swojego przyjaciela, wtedy jeszcze pułkownika Edwarda Howdona, który właśnie wracał z kolonii do Anglii, by złożył wizytę w posiadłości ojca Charlotte. Robert wiedział, że Edward nie będzie potrafił oprzeć się urokowi Charlotte, a ojciec Charlotte nie będzie potrafił oprzeć się majątkowi rodziny Edwarda. Charlotte natomiast dostała krótki list, w którym Robert napisał :" Nie mogąc osobiście zatroszczyć się o ciebie jak o żonę, przysyłam ci najlepszego kandydata na twojego przyszłego męża..."
                   Nietrudno domyślić się, jak zakończyła się cała historia. Charlotte została szczęśliwą żoną Edwarda, a Robert ... no właśnie... Robert to jedna z moich miłości... tych spełnionych... do lalek Heidi Ott. (Jego ubranie to moje dzieło).

              I have read in an article that everybody has two real loves in his life, one, that cannot be fullfilled and accompanies us for our whole life hidden deeply in our heart, and the other, happy one, that becomes our wife or husband. Actually, I had a lot of unhappy "loves" as I was quite romantic and sensible. But I am not going to write about me but about Charlotte...
                So... the history of love between Charlotte and Robert was like this... Once upon a time in a beautiful corner of one of the English counties two mansions were built very close to each other. Both of them were beautiful and furnished with richness. In one of them Charlotte's father lived, the other one was the propriety of Robert's father. The gentlemen were cousins and had inherited the land from their grandfather. Soon some new faces appeared in the houses, wives, children... They spent much of their  childhood playing together. With time Charlotte became a beautiful young lady and Robert grew up into a handsome man. They liked each other very much... and who knows how the story would have finished if  Robert's father hadn't lost all his fortune gambling. Shortly after he got unwell and died leaving his wife and his children with nothing. Robert, as the only male in the family had to take care of his mother and sisters. He didn't know what to do and how to earn enough money so he joined the army and went to British colonies in India. In that way his dream of sharing his life with Charlotte came to the end. Charlotte promised she would wait but her father had already found a candidate to her hand. He was much older than her but very wealthy. The young woman didn't like him at all and continued writing to her beloved Robert letters full of bitterness and saddness. He didn't know how to react... Actually, he knew but it was so difficult for him... He had a friend in the army, a young Colonel, Edward Howdon, that in that time was preparing himself to turn back to England. Robert asked him to visit Charlotte. He knew that his friend would fall in love with her and he knew that he would be accepted by Charlotte's father... And what about Charlotte? She got a short letter from Robert. He wrote that as he couldn't take care of her as her husband, he sent her the best candidate to her hand...
               What do you think happened? CHarlotte became a happy wife of Edward... and Robert? Well, RObert is one of my fullfilled "loves", love to Heidi Ott's dolls...

niedziela, 11 września 2016

Kosze dla niemowląt. Moses baskets.

                 
        Z tymi koszami dla niemowląt to było tak... Pomysł na nie siedział mi w głowie już od dawna, ale jakoś trudno było mi się za nie zabrać. Jako wymówka służył mi brak laleczki w odpowiednim rozmiarze. Zmobilizowaam się więc i kupiłam sobie niemowlaczka, takiego na miarę kosza właśnie. No i już nie było wymówek, trzeba było zabrać się do pracy. Powstał pierwszy kosz, potem drugi, trzeci...  W głowie rodziło mi się coraz więcej wzorów, połączeń kolorystycznych, wersja bez dodatków, z dodatkami . Ostatecznie wyplotłam całą gromadkę ... a to jeszcze nie koniec... Marzy mi się jeszcze wersja miętowa...



        It's been a long story with my Moses baskets. I wanted to make them for such a long time... but... I just couldn't start. You know, sometimes you need something to happen to motivate you. I had a wonderful excuse - no little doll that would fit the Moses basket. So... finally, I bought one and I just had to get to work and weave the first baby basket. When I finished it I Made the second one and another one and another... I have had so many ideas for different shapes, colours. I have handwoven more than ten so far and I haven't said my last word! Now I am dreaming of a baby basket in mint...