piątek, 27 grudnia 2013

Salonik miłośnika polowań. A hunting amateur's living room.

           

     Budując mój wiktoriański domek, wprowadzając do niego nowe postaci i przeglądając całe sterty magazynów o wystroju wnętrz wymyśliłam sobie, że mój pan domu będzie miłośnikiem polowań. Osobiście jestem bardzo przeciwna krzywdzeniu zwierząt, a tym bardziej dla własnej przyjemności, ale w tej kwesti uległam. Przede wszystkim dlatego, że trudno opowiedzieć społeczną historię wiktoriańskiej Anglii bez wzmianki o polowaniach na lisy, jelenie czy dzikie ptactwo. W tamtych czasach polowania uznawane były za sport i to sport dla wyższych sfer, gdyż kosztowały sporo. Były to jednak również wydarzenia towarzyskie i zdarzało się, że brały w nich udział także kobiety. Podczas sezonu polowań, czyli od sierpnia do lutego, popularne były tzw. "polowania weekendowe". Można było polować "na piechotę" lub na koniu. Przydawała się także dobra orientacja w terenie, gdyż łatwo było zgubić się wśród zarośniętych pól i gęstych lasów. Polowania miały swoje tradycje, reguły a nawet etykietę. Istniała też hierarchia osób, które je przygotowywały i dbały o ich przebieg.

        Wracając jednak do salonu, jego umeblowania i wyglądu, to także tutaj obowiązywały dość jasne zasady.Salon był pomieszczeniem reprezentacyjnym, miejscem w którym przyjmowano gości i wszystko co najcenniejsze i warte pokazania znajdować się miało właśnie tutaj. Nie mogło więc zabraknąć wszelkiego rodzaju witryn prezentujących rodzinną kolekcję porcelany, obrazów i fotografii w ozdobnych ramkach, stołów i stoliczków na których poustawiane były różnego rodzaju bibeloty itp. Obowiązkowymi meblami stojącymi w salonie były sofa i fotele, często z podnóżkami. Oprócz nich częstym gościem w salonie bywało także pianino. No i nie mogło zabraknąć kominka, który w porze letniej ozdabiano zwykle roślinami, tak by pełnił funkcję dekoracyjną.

        Kolorystyka salonu poczatkowo była dość ciemna, obowiązywały intensywne zielenie i czerwienie, kolory dość przytłaczające w i tak już zaciemnionych wiktoriańskich domach. Z czasem zaczęto eksperymentować z nowymi kolorowymi tapetami, które nawiasem mówiąc były toksyczne za sprawą sposobu uzyskiwania żywych kolorów, na przykład fioletu czy turkusu, z użyciem kwasów. Do tego obowiązkowo dekoracyjny sufit.

      Oglądając mój salonik widać, że postawiłam na wnętrze bardzo tradycyjne, chociaż moim zdaniem dość gustowne. Tapeta jasna, ale z zielonym akcentem, typowe meble z epoki oraz obrazy przedstawiające sceny z polowań. Obrazy oraz wszystkie widoczne "porcelanowe" elementy wykonałam sama. Przyznam, że moimi ulubionymi przedmiotami są biało-złoty dzbanek do kawy oraz patera z owocami wykonane z pasty Opla. Sufit także ozdobiłam sama. Jest on pomalowany farbami akrylowymi. Pozłacane ozdoby to elementy z pasty Opla wykonane przy pomocy silikonowego wzoru, a następnie pokryte złotą farbą akrylową. Pod ścianą po lewej stronie zamierzam umieścić jeszcze 2 fotele i mały stolik w kształcie półksiężyca, na którym wyeksponuję zakupione przeze mnie jakiś czas temu 3 ręcznie robione talerze z elementami myśliwskimi. Marzą mi się także strzelby przytwierdzone na ścianie, choć nie wiem, czy to dobry pomysł, biorąc pod uwagę, że w domu są też dzieci.

Constructing my miniature Victorian house, introducing new doll characters in it and looking through piles of magazines about interiors I decided that my Victorian gentleman was going to be an amateur of hunting. Personally I am against any kind of violence towards animals but this time I gave in. Most of all because it is quite difficult to tell the social history of Victorian society without mentioning fox hunting, deer hunting or wild birds hunting. In that period hunting was a sport, and it was sport for upper classes as it cost a lot. However, hunting was also a social occassion and sometimes women took part in it, too. During the hunting season, from August till February, weekend hunting was very popular. Participants could hunt on horseback or on foot. Good sense of direction was very usefull as it was quite easy to get lost among overgrown fields or bushy forests. Huntings had their traditions, rules and an etichette. There even existed a hierarchy among people who occupied themselves with the hunting preparations and took care of their course.
                 Turning back to the living room, its furnishing and general appearance, here too very clear rules
were visible. The living room was a representative room, a room where the guests were received and all the things worth being shown and seen were exposed there. So any kind of glass cabinets with family porcelain could not miss. Then, there were framed paintings and photographs on the walls and many different tables and mini-tables with small objects on them. The obligatory pieces of furniture in the living room were armchairs and a sofa. Apart from them, a piano was a common guest in the room, too. And then there was a fireplace, in the summer decorated with plants.
                 The wall colours in the beginning of the Victorian era were quite oppressive - intense green or red. They seemed quite overwhelming in already dull and lightless rooms. With time people started experimenting with new colourful wallpapers, which, by the way, were poisoning because of the way the colour, for example violet or sea-blue was produced using acids. Then decorative ceilings were almost obligatory, too.
                 
Looking at my living room it is clear that I decided to create a very traditional but comfy room. The wallpaper is light but with a green accent, typical Victorian furniture and paintings showing hunting scenes. The paintings and all the "porcelain" things I created myself. I must tell you that the white and gold coffee pot and the bowl with fruit are my favourite items made of Opla paste. The ceiling I decorated myself too. It is painted with acrilic colours. The golden elements in the middle are made of Opla paste, using a silicone stamp and then painted with some gold acrilic paint. On the left, next to the wall I am going to put two more armchairs and a halfmoon table. On the table I am going to put three porcelain plates with hunting scenes that I bought some time ago. I would also like to hang some rifles but I am not sure whether it is a good idea or not as there are small children in my mini house.

wtorek, 17 grudnia 2013

Świąteczny gość. A Christmas guest.

       
           Niewiele jest pewnie osób, które nie cieszą się magiczną atmosferą świąt Bożego Narodzenia. Rodzinne spotkania, mnóstwo pysznego jedzenia, pięknie ubrana choinka, kolędy ... Są jednak i tacy, którzy zostają sami, opuszczeni, zapomniani i to właśnie o nich najczęściej myślę w święta. Przykro mi bardzo z ich powodu, a jednocześnie jeszcze bardziej jestem wdzięczna losowi za to co mam. W tym roku moje lalki nie będą miały ani choinki ani prezentów, ale myślę, że się nie pogniewają. Pomieszczenia nie są jeszcze ukończone i nie chciałam na szybko kupować świątecznych ozdób. Zaprosiłam do nich jednak małego gościa. Podejrzewam, że pani domu miałaby do mnie pretensje, lub nawet chciałaby wyrzucić go z domu, ale kucharka jakoś go zniesie. Jest to mały bezdomny wiktoriański chłopiec. Taki Oliwer Twist. W obdartym ubranku, z czapką z daszkiem na głowie i z ogromną determinacją do przetrwania w szarej i biednej wiktoriańskiej rzeczywistości.
          Jakiś czas temu zaczęłam czytać książkę Judith Flanders A Victorian City i przyznam, że bardzo zmieniła ona moje wyobrażenie o mieszkańcach tej epoki. Najbardziej jednak "przeżyłam" rozdział o slamsach i bezdomnych sierotach. Było ich mnóstwo, całe ukryte organizacje. Niby temat nie nadający się na świąteczne dni, ale jednak jakże aktualny także teraz. Wyobraźcie sobie, że symbolem statusu była dla nich czapka z daszkiem. Bez butów, w łachmanach chwytali się wszystkiego, by przeżyć. Oczywiście kradzieży również. Najczęściej jednak sprzedawali gazety, dostarczali wiadomości lub byli zamiataczami ulic. Niby nic w tym dziwnego, ale oni zamiatali te ulice pomiędzy przejazdem jednego pojazdu konnego a drugiego, w biegu. Ulice, zwłaszcza te najbardziej uczęszczane były ciągle zatłoczone, tętniące życiem i bardzo brudne, pełne końskich odchodów, kurzu i błota. Postanowiłam więc, że choć to jeden z tych elementów epoki, którym Wiktorianie nie powinni się chwalić, to powinien jednak mieć odzwierciedlenie w moim domku dla lalek. Zakupiłam więc sobie prezent, małą laleczkę z The Dolls House Emporium. W przyszłości będzie stała przed domem i sprzedawała gazety, ale na czas Bożego Narodzenia, jeśli dotrze, zostawię go w kuchni. Niech się naje biedaczyna do syta. Cały rok musi tak ciężko pracować.

        Probably there are few people that don't like the magic Christmas atmosphere. Family meetings, a lot of delicious food, a beautifully decorated Christmas tree, Christmas carols... But still there are people that remain alone, forgotten and it is about these people that I think during Christmas. I feel sorry for them and at the same time I am grateful for what I have. This year my dolls are not going to celebrate Christmas. The rooms are not furnished yet and I didn't want to buy Christmas ornaments in a hurry. But...I have invited a little guest. I suppose the lady of the house would not approve of my decision, maybe she would even like to get rid of him... but I think the cook won't mind. It is a small homeless Victorian boy, like Oliver Twist. He's wearing old used clothes, a hat and he wants to survive very much.
       Some time ago I started reading a book, A Victorian City by Judith Flanders, and I must admit that it has changed my view of the Victorian era very much. I was particularly moved reading about slumming and homeless parentless children. There vere so many of them... I know it is a topic not very convenient for Christmas but it is so actual even nowadays. Immagine that the symbol of the status was a hat for them. Without shoes, wearing rags, they did everything to survive. They stole too. Quite often they worked as delivery boys, newspapers sellers or street sweepers. It sounds quite normal but... they had to sweep the streets moving among the running horse carts and omnibuses. The most trafficated streets were very dirty, full of horse excrements, dirt and mud. I decided that, even if it is one of the aspects of the Victorian era that should not be boasted of, it should be reflected somehow in my dollhouse. I bought a small doll from The Dolls House Emporium. In the future he is going to sell newspapers in front of the house but for Christmas, if he arrives in time, I will put him in the kitchen and let him eat and eat and eat. He has to work so hard all the year round.

niedziela, 8 grudnia 2013

I nastała jasność... And the lightness has come...

     
   Pamiętacie ile razy musieliście w pośpiechu szukać świeczki i zapałek bo z nienacka wyłączyli prąd? A gdy przydarzyło się to w zimę i za oknem panował już zupełny mrok? Mój tata , na parapecie w kuchni, trzymał na tę okazję starą naftową lampę. Do dziś z nostalgią wspominam każdą godzinę dzieciństwa spędzoną przy wątłym płomieniu tej właśnie lampy. Chociaż wtedy nie miałam o tym pojęcia, to było to trochę wiktoriańskie przeżycie. Dobrze jednak, że trwało tylko kilka godzin. Nie to, co ciemność w moim miniaturowym domku.
    Wreszcie jednak dotarły do mnie zakupione przedłużacze i dla moich małych mieszkańców zapanowała jasność. Względna jasność, bo oświetlenie nie elektryczne, ale gazowe. Zawsze to jednak lepsze niż nic. Gaz to już coś! Pewnie każdy z nas chociaż raz widział urywek filmu kostiumowego... bal... sala pełna pięknie ubranych dam... dostojni kawalerowie... ogromne żyrandole z dziesiątkami świec... tak właśnie było na początku panowania królowej Wiktorii.  Domy oświetlane były świecami, lub ewentualnie lampami olejnymi. Wielkie świeczniki ustawione na kominkach, przy lustrach, które odbijały płomienie świec, to jeden z nieodzownych elementów epoki. Oprócz nich powszechne były także małe przenośne świeczniki. Ci, którzy tak jak ja, są wielbicielami  ekranizacji wielkich brytyjskich dzieł tamtej epoki wielokrotnie mieli okazję zobaczyć, jak się wtedy żyło. Dickens i Conan Doyle i ich Londyn...bogaty i biedny jednocześnie,  ... i ta niesamowita atmosfera... zadymione pomieszczenia i panujący w nich półmrok, zamglone ulice i latarnie uliczne, oczywiście ze świecami, zapalanymi co wieczór przez latarników. Ich płomienie przypominały malutkie świetliki błądzące w ciemnych zakamarkach. 
       Na początku XIX wieku powoli zaczęło rozpowszechniać się w domach i na ulicach oświetlenie gazowe. Wiktorianie byłi jednak dość nieufni i przekonali się do niego dopiero, gdy ów oświetlenie zostało zamontowane w budynkach parlamentu. Gaz doprowadzano za pomoca mosiężnych, miedzianych lub żelaznych rur. Chociaż, po świecach ,było to wielkie udogodnienie, gaz wydzielał niestety opary, które przy dusznych wiktoriańskich pokojach stanowiły problem. Stąd wiktoriańskie damy, tak często blade, skarżyły się na migreny i omdlenia. Wystarczył już ściśnięty do granic możliwości gorset, a w połączeniu z gazowymi wyziewami...
      Zaplanowanie oświetlenia było bardzo przyjemną częścią budowy domku. Postanowiłam umieścić jeden wiszący żyrandol lub lampę w każdym z pomieszczeń. Oczywiście gazowe, gdyż elektryczność pojawiła się pod sam koniec XIX wieku, ale w bogatych domach. Przewody ukryłam pomiędzy piętrami. Jestem jednak przekonana, że ilość światła w domku, a może jego jakość nie jest wystarczająca i  w przyszłości zakupię jeszcze lampki stojące, ale na baterie, co oszczędzi mi doprowadzania dodatkowych przewodów i będę mogła dowolnie je przestawiać.
      A tymczasem... niech nastanie światłość... Niestety nie w pokoju dziecinnym jeszcze, gdyż dziwnym zrządzeniem losu w lampach przepaliły się żarówki.

       Do you remember how many times you had to look for a candle and some matches because there was a black-out? And in the winter when it was very dark outside? For this "occassion" my dad was keeping an old oil lamp on the window sill in the kitchen. I still remember with some nostalgy every single hour of my childhood lighted with fibble flames of that lamp. Although, at that time, I had no idea about it, it was quite a Victorian experience. Fortunately it lasted only few hours... not like the darkness in my miniature dollhouse. But finally my lighting equipment arrived some day ago and my little inhabitants can enjoy the light. Not much light because it is gas lighting, not electricity but it is better than nothing.
     
I suppose everyone at least once has seen a piece of a costume film...a ball... a room full of beautifully dressed ladies...handsome men...and great chandeliers with candles. That was the situation at the beginning of the reign of Queen Victoria. At that time houses were lighted with candles or oil lamps. A big candelabra put on the fireplace, in front of a mirror that reflected the light and doubled it was one of the symbols of the epoca. Apart from candelabra also single candlesticks were very widely used. People, who like me, are amateurs of film adaptations of the biggest British masterpieces of that era, many times had a possibility to see what was the life like in those times. Dickens and Connan Doyle and their London... wealthy and poor at the same time... and that special atmosphere...smoky rooms and the semidarkness, foggy streets and street lanterns, of course with candles lighted every evening by the lamplighters. Their light seemed like little glow-worms wandering in the dark nooks.
           At the beginning of the XIXth century gas lighting became more popular in the houses and in the streets. Many Victorians, though, were quite distrustful of it and became more convinced when it was installed in The Houses of Parliament. Gad was conveyed with iron or cooper tubes.Although, after the candlelight, gas was a huge convenience it emitted some fumes.They were a problem as the Victorian rooms were already airless and stuffy. For that reason a lot of ladies complained about headaches and fainting. They already had their corsets very tightly laced up and together with the gas fumes...
             Projecting the lighting system in my dollhouse was a really enjoyable activity. I decided to put one hanging chandelier or a lamp in each room. It is gas lighting as the electricity appeared at the end of the XIXth century but in the rich houses. I hid the wires between the floors. Unfortunately, I am convinced that the quality and the quantity of the light is not sufficient and in the future I am going to add some standing lamps supplied with batteries so I will be able to change their location.
              For the time being...let's welcome the lightness. Not in the nursery unfortunately... the bulbs in the nursery lamps burnt out while testing the new lighting equipment...

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Brudna robota. Dirty work.


               Zwlekałam z napisaniem tego posta, ponieważ miał być o oświetleniu. Niestety zakupione przeze mnie mini-przedłużacze, na które czekam od dwóch tygodni, jeszcze nie dotarły i tak oto zdecydowałam napisać o czymś innym...o brudnej robocie. Kto z was praktykuje szorowanie garnków solą i popiołem w dzisiejszych czasach? Trudno już chyba znaleźć takie osoby. Uporczywa plama na ubraniu męża? Zanosimy ubranie do pralni. Pożółkłe prześcieradło? Kupujemy nowe i czyściutkie. A kiedyś? W epoce wiktoriańskiej to dopiero było pranie i szorowanie...

             Wyobraźcie sobie coś na kształt niskiego pieca kaflowego, zbudowane z cegły i z wbudowanym żeliwnym "pojemnikiem" na wodę z dostępem z góry, pojemnikiem  przypominającym beczkę do kiszenia ogórków. To jakże wymyślne urządzenie służyło do prania. Rozpalano ogień, wlewano wodę i wrzucano do środka pranie, które potem ugniatano drewnianym "trójzębem". Trójząb, nazwany tak przeze mnie z braku innego pomysłu ( jego angielska nazwa to washing dolly) przypominał drewniany stołek o trzech nogach zamocowany do długiego uchwytu od miotły. 


Aby jednak wrzucić pranie do gotowania najpierw trzeba było moczyć ubrania i bieliznę przez kilka godzin, usunąć ewentualne plamy i zabrudzenia za pomocą soli, cytryny, sody i innych specyfików, dobieranych w zależności od rodzaju plam. Zamożne wiktoriańskie panie domu pozwalały sobie na wynajem praczki, te mniej bogate prały razem ze służącą. Pranie trwało cały dzień. Zwykle robiono je w poniedziałek. Wyobrażacie sobie, gdyby takie przedsięwzięcie miało mieć miejsce w łazience? Wykluczone! Do tego właśnie służyło specjalne pomieszczenie do brudnych prac, tzw. scullery. To właśnie tutaj myto tłuste i przypalone garnki, robiono niekończące się pranie, maglowanie, prasowanie, kilkudniowe suszenie i wszystko to, czego nie decydowano się robić w innych, czystych pomieszczeniach, bojąc się je zabrudzić lub z powodu zbyt długiego trwania prac.


                  Jak łatwo zauważyć, pomieszczenie to, mimo swojego brudnego i szarego przeznaczenia, kryło w sobie wiele "fantazyjnych" przedmiotów. Oczywiście nie mogło go zabraknąć także i w moim domku. Ulokowałam je w podziemiu, obok kuchni. Umieściłam w nim własnoręcznie zrobiony z gliny "prototyp wiktoriańskiej pralki", gliniany zlew oraz bardzo rustykalne meble. Jak widać po wyschnięciu moja "pralka" zmieniła trochę kształt. Cóź... może i w tamtych czasach zdarzały się murarskie wpadki...Suszarkę również wykonałam sama. Można ją nawet opuszczać i podciągać do góry. Jak widać duża biała półka świeci jeszcze pustkami, ale wszystko przede mną. No i brakuje drabiny i magla, na który "poluję" od dłuższego czasu. Chciałabym taki działający... Niestety ceny trochę przewyższają możliwości mojego budżetu więc czekam na okazję.

               I postponed the publication of this post because it was going to be about the lighting in my dollhouse. Unfortunately my extension socket strips bought some time ago have not arrived yet and so I decidet to write about something different... about dirty work. Do you still rub your pans with ash or salt nowadays? I suppose it is difficult to find such people yet. A bad stain on your husband's suit? You take it to the chemical lavatory. Yellowish linen? You buy some new and clean pieces. But some years ago? In the Victorian era doing the washing was a real tiring activity.

               Imagine a low stove made of bricks and with a steel container fixed inside, with a hole that permitted to pour some water inside it... This "thing" was used to boil the washing. First the fire had to be put off, then some water heated in the container - boiler and then the washing was put inside. A "gadget" called dolly was also used to beat and press the washing in the hot water. But first it had to be soaked in water with salt or lemon juice to get rid of stains. Rich Victorian ladies paid a washerwoman to do the washing for them, those less wealthy did the washing with the maid. Doing the washing took a whole day. Usually it was done on Mondays. Can you imagine such an "event" to be done in a bathroom? Certainly not. It was done in a special room called scullery. The room was used not only to do the neverending washing, mangling, ironing etc. but also to scrub the dirtiest pots and for other dirty or time-consuming works.
             
As you can see even such a dull place like a scullery can be quite interesting. In my dollhouse it is located next to the kitchen. The "washing machine" and the rustical sink I made of clay and I put some rustical furniture too. As you have already noted in the pictures after drying the "machine" has changed the shape. Hmmm... maybe in those days some constructional boobs happened too. I created the washing rack too. It can be lower. The big white shelf is still quite empty. And there is no ladder and no mangle yet. I would like a working one but I've been waiting for some occasion as the prices are quite high.

wtorek, 19 listopada 2013

Jadalnia w odcieniu pomarańczy. A dining room in the shade of orange.

               
       Nie powinnam się do tego przyznawać, ale jestem wielkim łakomczuchem. Gotowanie nie jest moim silnym punktem, gdyż nudzi mnie wielogodzinne stanie przy garnkach. Moja kuchnia jest prosta i szybka, co jednak nie znaczy, że bez smaku. Jedzenie to jednak co innego. Poprostu kocham jeść. I wcale nie potrzebuję do tego oddzielnego pomieszczenia w odpowiednim klimacie, mój kuchenny stół całkowicie zaspokaja moje potrzeby. A tak na poważnie to w kwestii jadalni jestem bardzo mało wiktoriańska i absolutnie nie czuję potrzeby jej posiadania. Tyle, że w moim przypadku jej funkcję spełnia częściowo kuchnia, co jak już wcześniej pisałam w tamtych czasach było niemożliwe.
        Tak więc, jednym z kluczowych pomieszczeń w wiktoriańskim domu była właśnie jadalnia. Ulokowana zwykle w pobliżu głównego wejścia i salonu, bardzo ozdobna, miała za zadanie nie tylko służyć jako pomieszczenie do spożywania posiłków, ale często także do spędzania wspólnego czasu z rodziną, prowadzenia rozmów, a czasem nawet do pisania listów, przeglądania dokumentów. Wszystko zależało od tego, z ilu pomieszczeń składało się mieszkanie. Im było ich mniej, tym więcej każde z nich musiało spełniać funkcji.
     Centralnym punktem jadalni był oczywiście ozdobny kominek, symbol domowego ogniska, oraz duże, wiszące nad nim lustro. Poza nimi oczywiście stół, krzesła i kredens. Często w jadalniach znaleźć można było także różnego typu stojaki na ozdobą porcelanę, stoliczki, biurka, duże drewniane zegary, fotele itp. Jeśli chodzi o kolorystykę, to zwykle wybierano "ciężkie" tapety w intensywnym kolorze czerwonym lub zielonym. Oprócz nich ściany obwieszane były obrazami, ozdobnymi talerzami i oprawionymi w ramki zdjęciami.
       Do mojej jadalni wybrałam tapetę w kolorze pomarańczowym połączonym z czerwienią, co doskonale odzwierciedla atmosferę pomieszczeń sprzed ponad stu lat. Do tego drewniany kominek, wykonany z ramki na zdjęcie i cała gama drobnych przedmiotów, porcelana, ogień w kominku, wszystko wykonane z pasty Opla. Pokusiłam się także o wykonanie ozdobnego sufitu. Mebelki oczywiście zakupione. Nie odważyłabym się wstawić wykonanych przeze mnie mebli do jadalni. Moi mali mieszkańcy najedliby się tylko wstydu z powodu krzywych krzeseł podejmując swoich gości. Dywan także zakupiony, przywieziony z podróży poślubnej z Istambułu. Nie wiem, czy na wiktoriańskich salonach gościły tureckie dywany, ale mój domek jest ich pełen. Jak widać kredens po lewej stronie cały czas czeka na serwis obiadowy i tacę z trunkami. Marzy mi się również działający zegar. Kiedyś sobie taki sprawię.
         W jadalni rządzi służąca, w uszytym przeze mnie ubranku. Zakupiłam ją jako gospodynię domową, ale zmieniłam zdanie co do jej przeznaczenia ,głównie dlatego, że nie podobał mi się jej strój. W czarnej sukience i koronkowym fartuszku wygląda bardzo schludnie... hmmm... może nieco zbyt bogato jak na zwykłą służącą. Powiedzmy, że należało się jej za wysługę lat, gdyż twarz ma bidulka spracowaną.

                       
       Probably I should not admit that but I love eating. Cooking is not my strong point as I get bored passing too much time in the kitchen. My cuisine is fast and simple, but it does not mean it is tasteless. Eating is another thing. I just love doing it and I don't need any separate place with special atmosphere. My kitchen table fulfills all my needs. Honestly speaking, as far as a dining room is concerned, I don't share the Victorian point of view and I do not feel any necessity of having one. In my case it is the kitchen that partially functions as a dining room, what, as I had already written, in Victorian times was rather impossible.
         So, one of the crucial rooms in the house was a dining room, situated near the main entrance and the living room. It was richly decorated and was used not only as a place where the meals were eaten, but often also as a place of family gatherings, chats, a place where to write letters or read documents. It depended on the number of rooms in the house, fewer rooms there were, more functions had they to fulfill.
        The central part of the dining room was an ornamented fireplace, a symbol of the hearth and home. There was also a big mirror over it. Apart from that, a table, chairs and a dresser. And a lot of other types of furniture, such as what's not stands, little tables, desks, armchairs, grandfather clocks etc. The walls were usually wallpapered with intense red or green paper and decorated with framed photographs, paintings, ornamental plates.
          For my dining room I chose an orange and red wallpaper. It reflects perfectly the atmosphere
of the rooms from more that a hundred year ago. The fireplace is made of a wooden photo frame, the miniature objects and pottery are made of Opla paste. And I decided to decorate the ceiling too.
The furniture is bought. I would not dare to put my handcrafted crooked chairs into the dining room. My little inhabitants would die of shame in front of their guests. The carpet is bought too. I brought it from my honeymoon to Istanbul. I don't know if there were any Turkish carpets in Victorian houses, but my house is full of them. The sideboard on the left is still in need of a dinner set and a tray with bottles. And I have dreamt of a working grandfather clock. I will buy one one day.
            The queen of my dining room is a maid. I bought her as a governess but I did not like her clothes so I changed her destination. With her black dress and a white apron she looks quite neat...hmmm... maybe a little bit too wealthy as for a simple Victorian maid. Let's say it is her prize for many years of work as her face seems really tired.

wtorek, 12 listopada 2013

Kuchnia - serce domu. The kitchen - the heart of the house.

       

 Nie wiem jak to jest u was, ale u mnie sercem domu jest zdecydowanie kuchnia. Uwielbiam siadać przy stole z moim mężem i powadzić ciekawe rozmowy przy kubku herbaty. Plotki i kawa z koleżankami - w kuchni, kolacja z teściami - w kuchni. Jakoś tak dobrze nam tam i przytulnie.

           W epoce wiktoriańskiej tradycja była nieco inna. Przede wszystkim dlatego, że rodziny, które mogły pozwolić sobie na zatrudnienie kucharki nie spędzały czasu na przygotowaniu jedzenia. Rano pani domu planowała co miało zostać podane na każdy z posiłków i na tym jej rola się kończyła. Czasem, gdy była to pani domu bardzo skrupulatna i gospodarna, zajmowała się przyjmowaniem codziennych dostaw mięsa, warzyw itp. oraz kontrolowaniem, czy aby kucharka nie odsprzedaje jedzenia z dnia poprzedniego, sama nie zjada za dużo i nie wynosi niczego z domu. Jako, że za panowania królowej Wiktorii niczego nie można było marnować i nawet najgorsze resztki i kości sprzedawane były hodowcom świń lub innym "dziwnym" handlarzom, przedsiębiorcze kucharki nie należały do rzadkości.


            Kuchnia nie znajdowała się w centralnym punkcie domu, ale w piwnicy. W ten sposób ograniczyć można było rozprzestrzenianie się zapachów po całym domu. Była ona także niewidoczna dla gości, a służba i kucharka w brudnym fartuchu nie krzątała się po głównym holu. W centrum kuchni znajdował się oczywiście piec, który, posiadał palenisko oraz, w późniejszym okresie, także zbiornik na gorącą wodę. Gotowanie zajmowało mnóstwo czasu, więc kuchnie były często zadymione, duszne i słabo oświetlone. Z tego względu ściany malowane były na biało i musiały być odświeżane przynajmniej raz do roku. 

            Jednym z często widzianych na zdjęciach sprzętów był "wieszak" na garnki zamocowany do sufitu. Wieszano na nim garnki i patelnie. Innym sprzętem, bez którego w kuchni ciężko byłoby się obejść był duży stół. No i oczywiście zlew. Zlew w kuchni służył do czystszych prac, do tych brudnych, na przykład do szorowania garnków używano zwykle drugiego pomieszczenia, które znajdowało się tuż obok.


             W moim domku kuchnia, tak jak to było w zwyczaju znajduje się w podziemiu. Prowadzą do niej schody, pod którymi udało mi się zbudować małą spiżarnię. Obok, po lewej stronie, znajduje się tzw. "pomieszczenie do brudnej roboty", a zupełnie na lewo pomieszczenie dla służby. Pomieszczenia nie są jeszcze w pełni umeblowane i brakuje w nich sporo sprzętów, ale kuchnia wygląda już całkiem miło.

Pozwoliłam też sobie na odrobinę luksusu i płytki na ścianie za zlewem (pozostałość z łazienki) .No i jest w niej już kucharka. Jest ona starą wersją lalki z The Dolls House Emporium, której niestety nie ma już w sprzedaży. Dlatego też, czekałam na nią ponad rok, aż wreszcie udało mi się "upolować ją" w sklepie internetowym z drugiej ręki. Nie dałam jej jeszcze imienia, ale jest zdecydowanie moją ulubioną postacią w całym domku. Ma ruchomą głowę i kończyny i wygląda tak... swojsko i serdecznie. Oprócz niej w kuchni jest też dziewczyna do pomocy, również z The Dolls House Emporium, ale ta jest nowa i jeszcze troszkę za czysta jak na prace, które wykonuje w domu.

         I don't know how it is with you but in my house its heart is definitely the kitchen. I love sitting at the table with my husband and having a nice chat while drinking a cup of tea. Gossips and some coffee with friends - in the kitchen, supper with my parents - in -law... in the kitchen. We feel really comfortably here.


         In the Victorian era, though, the tradition was a little bit different. Mostly because the families that could afford a cook did not spend time preparing food. Every morning the lady of the house gave instructions to the cook about what was to be served for each meal and that was all. If the lady used to be a careful and good housewife, she used to control the day delivery of meat, vegetables etc. and to control whether the cook did not sell the food remains from the previous day, whether she did not eat too much herself and whether she did not take the food out of the house. As, during the reign of Queen Victoria, no food was to be wasted and even the worst kind of remains and bones were sold to the pig breeders or other "strange" sellers or buyers, the resourceful cooks were not a rare thing.

         The kitchen was not located in the central part of the house but in the basement. In this way the odours did not spread in the house. Moreover, it was not visible for the visitors and the cook with her dirty apron was not seen in the main hall. The main thing in the kitchen was the kitchen range, later on, with a container for hot water. Cooking took a lot of time and so kitchens were smoky, stuffy and quite dim. For that reason the walls were kept painted white and had to be repainted every year.
         Another important piece of kitchen equipment was a pot hanger. It was a kind of an iron hanger fixed to the ceiling and was used to hang pots and pans on. Then, of course, there was a big table and a sink that was used for cleaner jobs. The dirty job, like scrubbing the pots, was to be done in the sculery.

 

         In my house the kitchen is located in the basement and a staircase leads to it. Under the staircase I managed to create a small pantry. On the left there is a sculery and a servants' room. The rooms are still in need of many pieces of furniture and other equipment but the kitchen seems quite nice. I allowed myself a little bit of luxury and I put some tiles behind the kitchen sink. And there is a cook, too. She is an old version of the cook from The Dolls House Emporium, now not available at the shop. I had to wait a year for her till one day I managed to buy her in a second hand internet shop. I haven't given her any name yet but I absolutely adore her and she is my favourite character in the house. Her head, arms and legs move and she seems so.... familiar and friendly. Apart from the cook, in the kitchen there is also a girl that helps the cook and does the dirty work. She is from The DHE too but she is new and still too clean for the job she does.

niedziela, 3 listopada 2013

Kilka słów o łazience. A few words about the bathroom.

         

Łazienka w moim domku jest zdecydowanie wynikiem wielu kompromisów i przemyśleń. Jak wyczytałam w mojej książce - przewodniku najlepiej było, gdy łazienka, ta z prawdziwego zdarzenia, z gorącą wodą płynącą z kranu znajdowała się nad kuchnią. Dlaczego? Z bardzo prostej przyczyny... Gorąca woda  pompowana była za pomocą rur z kuchennego pieca. Pierwsze rury tego typu zaczęły pojawiać się w domach zamieszkiwanych przez klasę średnią w latach 70-tych dziewiętnastego wieku. Wcześniej, w latach 60-tych do podgrzewania zimnej wody doprowadzanej do łazienek również za pomocą rur używano tzw. "gejzerów". Niestety nie były one zbyt bezpieczne i często wybuchały.

        Na początku starano się, aby łazienka, w dekoracji, nie różniła się niczym od innych pomieszczeń, a urządzenia sanitarne wykonane z miedzi lub cynku jak najbardziej przypominały meble, stąd też ich drewniana zabudowa tak często oglądana na starych fotografiach. Z czasem powstawać zaczęły jednak wersje porcelanowe, ozdobne, nawet z reprodukcjami zamku Windsor. W latach 90-tych pojawiły się też pierwsze prysznice.
        W epoce wiktoriańskiej zdecydowanie odradzano, by wanna i klozet znajdowały się w tym samym pomieszczeniu. Wszystko to za sprawą wiecznie zatykających się odpływów i bardzo niemiłych zapachów. Radzono, by klozet instalować w pomieszczeniach bez okien, najlepiej pod schodami lub w tylnej części domu. Ciekawostką jest, że od 1848 roku nielegalne było budowanie domów bez odpływów do ścieków miejskich. Niestety okazało się to dość "śmierdzącym problemem". Wielu Wiktorian do samego końca było przeciwko "nowoczesnym wynalazkom" w ich domach. Na szczęście w 1851 roku na tzw. "wielkiej wystawie" pokazano klozet ze spłuczką. Był on tak wielkim odkryciem, że napisano o nim nawet raport w dokumentach parlamentarnych.

         Osobiście, przede wszystkim z braku miejsca, umieściłam zarówno wannę, jak i klozet w tym samym pomieszczeniu, ale przedzieliłam je ścianką, tak, że klozet pozostaje niewidoczny dla oka. Początkowo chciałam go umieścić pod schodami przy kuchni, ale wydawało mi się to mało higieniczne. Poza tym nie chciałam wprowadzać w zażenowanie mieszkańców domu, których każde skorzystanie z toalety słyszane byłoby przez kucharkę. Urządzenia sanitarne wybrane przeze mnie sa porcelanowe, bez drewnianej zabudowy. Ogrzewanie kominkowe, bez kaloryferów, które moim zdaniem są zbyt nowoczesne dla mojej wiktoriańskiej średniozamożnej rodziny. Oświetlenie gazowe. Nie zdecydowałam się na bidet ani na linoleum na podłodze, które zalecane było przez wiktoriańskie poradniki. Nie przesadzałam także w ozdobach. Zdecydowałam się na obraz przedstawiający Ofelię namalowany w 1852 roku przez Johna Everetta Millaisa oraz zielony akcent w postaci paprotki, jednej z niewielu roślin będących w stanie przetrwać w dusznych ciemnych miejskich wiktoriańskich pomieszczeniach. W pomieszczeniu brakuje jeszcze kilku mebelków i pojemniczków, ale ogólny zarys jest już widoczny.

     
         
 The bathroom in my miniature house is surely a result of many compromises and considerations. As I have read in my guidebook, it was advised to locate the "real bathroom", the one with hot water running from the taps, above the kitchen. Why? The reason is very simple... because the hot water was pump up into the tubes from the kitchen range. The first pipes of that kind started to appear in the middle class houses in the 70-ties of the 19th century. Before, in the 60-ties so called "geysers" were used to heat water. Unfortunately they were not very safe and used to explode quite frequently.
            At the begginning people tried to decorate bathrooms in the same way as they used to do with other rooms. That's why the sanitary units were covered with wooden pannels and they looked like pieces of furniture. With time porcelain versions of baths and water closets appeared, deorated with motives of flowers, even reproductions of views of Windsor Castle. In the 90-ties first showers were seen. 
            In the Victorian era it was highly recommended not to put baths and water closets in the same room. The reason was the drainage system and bad odours. The wc were to be put in the back of the houses, in small rooms with no windows or under the stairs. A curious thing is that from 1848 it has been illegal to build new houses without ppipes connected with the communal drainage system. Unfortunately it turned out to be quite a "stinky problem" as many Victorians  were opposed to modern inventions in their houses. However, in 1851, during the Great Exhibition a flush water closet was shown. It was such a great success that even a report in parliamental documents was written about it.
             Personally, mostly because of the problems with space I put the bath and the wc in the same room. I installed a narrow removable wall, though, and the wc is hidden behind it. At the begginning I wanted to put the wc under the stairs next to the kitchen but I found it "quite unhigienic. What is more, I did not like to embarass my little inhabitants whose every usage of the wc would be heard by the cook. The sanitary units chosen by me are made of porcelain, without wooden pannels. The room is heated by the fireplace, no radiators which I find too modern for my middle class family. Gas lighting. I decided not to put the bidet neither the linoleum on the floor, even if it was advised by the Victorian guidebooks. I did not want to exaggerate with the decorations, too. I chose a painting showing Ofelia, painted by John Everett Millais in 1852 and a little fern. I supose it is one of very few plants that were able to survive in the stuffy dark Victorian rooms. The bathroom is still in need of some pieces of furniture and other little staff but the general idea may be seen quite clearly.

poniedziałek, 28 października 2013

Początki pokoiku dziecinnego. The beginnings of the nursery.

             
Kiedy dwa lata temu po raz kolejny wybrałam się do Londynu, z czystego sentymentu postanowiłam jeszcze raz odwiedzić Kensington Palace. Akurat w tym okresie był on przebudowywany i aby nie odesłać zwiedzających z kwitkiem, zorganizowano wystawę pod tytułem "The Seven Princesses", czyli siedem księżniczek. Siedem, bo tyle mieszkało ich w pałacu. Wśród nich była także królowa Wiktoria i jej córki. Możecie wyobrazić sobie moją euforię, kiedy zwiedzałam ich sypialnie, które urządzone zostały tak samo, jak sto pięćdziesiąt lat wcześniej. Stare sprzęty, zabawki, sterty poduszek. Byłam tak zafascynowana niesamowitym klimatem ów pomieszczeń, że postanowiłam, choć w niewielkiej części przenieść go do mojego domku dla lalek.
                Pokoik dziecinny, który mieści się na poddaszu jest spory, bo 40 na 70 cm. Obok, po lewej stronie, znajduje się pokój guwernantki. Nie umiałam zdecydować się, czy przeznaczyć oba pomieszczenia na pokoiki dziecinne, dzienny i nocny, czy też w jednym umieścić guwernantkę. Ostatecznie zdecydowałam się na guwernantkę, bo przecież ktoś musi się opiekować dziećmi.
                 Mebelki wykonałam sama, ze sklejki i pomalowałam farbami akrylowymi. Są to pierwsze wykonane przeze mnie mebelki, co widać. Mimo jednak, że nie są doskonałe, postanowiłam umieścić je w domku. W łóżkach brakuje pościeli, ale ciągle szukam odpowiedniego materiału.
                 Książki oraz laleczki także są moimi "dziełami". Lalki, wykonane z pasty Opla mają ruchome nóżki i rączki, mogą więc stać lub siedzieć. Największa ma 5 cm wysokości. Książeczki natomiast to zgodne z oryginałami miniaturki wiktoriańskich książek dla dzieci, głównie ilustrowane przez Kate Greenaway. Pozostałe zabawki, wykonane z drewna zostały zakupione " z drugiej ręki". To jednak dopiero początek... Marzy mi się pokoik dziecinny po brzegi wypełniony zabawkami, a z racji tego, że jego mieszkańcy są różnej płci, mam duże pole do popisu.
           
               When, two years ago, I visited London another time, I decided to visit Kensington Palace once more, just because I am fond of it. In that period the building was being reconstructed  and there was a temporary exhibition titled "The Seven Princesses". Seven because in the whole history of the palace there were seven of them to occupy it. Among them there were also Queen Victoria and her daughters. You can imagine my euphoria while visiting their rooms. They were furnished in the same way they had looked like one hundred and fifty years before. A lot of old things, toys, cushions. I was so fascinated with the magic atmosphere of the rooms that I decided to bring some of it into my dollhouse.
             
The nursery is located in the attic and it is quite big, 40 per 70 cm. Next to it, on the left, there is a governess's room. I could not make my mind whether I would like to have two nurseries - a day nursery and a night nursery, or one nursery and a room for a governess. At last I decided to keep the governess next to the nursery as there should be somebody to take care of the children.
                 The furniture I made by myself using plywood and painting it with acrilic colours. They are my first pieces of furniture and it may be easily noticed. They are not perfect but I decided to put them in the room anyway. There is still no bedding in the beds but I have been looking for the right fabric.
                 The books and the miniature toy-dolls are my creations,too. The dolls are made of Opla paste and they have movable arms and legs so that they can stand on their legs or be seated. The talles of them is 5 cm height. The books are the miniaturized originals of Victorian books for children, mainly illustrated by Kate Greenaway. The other toys, made of wood, were bought in a second hand shop. It is the beginning... I have been dreaming of a nursery filled with a great amount of toys and as the children are of diverse sexes I can use my imagination and create a lot of beautiful items for both of them.




wtorek, 22 października 2013

Roboty w toku. Work in progress.

         Przyznam, że ostatnio ciężko mi znaleźć czas na prace nad domkiem. Opieka nad moim maluszkiem jest zdecydowanie męcząca i wieczorami często nie mam już sił, żeby zejść do piwnicy i piłować drewno. Mimo tego jednak powoli coś zaczyna być widać. Już jakiś czas temu zakupiłam sklejkę przyciętą na wymiar, by zbudować zewnętrzną "skrzynię" mieszczącą domek. Trudno sobie wyobrazić, ale było tego ponad 6 metrów kwadratowych. Mąż wyciął otwory okienne w przedniej, otwieranej części a ja zajęłam się resztą. Zbudowałam okna i otwierane drzwi, które montują się na ruchome gwoździki. Okna, typowo angielskie przyspożyły mi wielu problemów, gdyż nie miałam pojęcia jak się do nich zabrać. Potrafię wycinać okna z filcu, ale zbudować drewniane to już inna sprawa. Nie mają one jeszcze szyb, gdyż nie chciałam ich brudzić przy kładzeniu tynku - gipsu. Marzą mi się również miniaturowe cegiełki, lub chociaż pustaki, aby ozdobić przód domu, ale o tym pomyślę dopiero za jakiś czas. Póki co muszę zająć się tynkowaniem i zewnętrznymi schodami.
Ps. Wspomniałam o filcu. To moje drugie hobby. Kto ma ochotę zajrzeć, zapraszam na Feltro Incantato na Facebooku.

        I must say that these days it's been really difficult for me to find some time to dedicate to work on my dollhouse. Taking care of my little boy is very tiring and in the evenings I don't usually feel like going to our basement and cut the wood. However, some progress may be seen. Some time ago I bought some wood, one centimeter thick plywood, to construct the external box of the house. It is hard to imagine but I needed more that six square metres of wood. My husband cut the window holes out in the front part that is going to open and I occupied myself with the rest. I built the windows and the door that opens and that is fixed with movable nails. The windows, typical English bay windows, caused me a lot of problems as I had no idea how to start. I am able to cut the windows out of felt but to construct them with wood is another thing. They have no glass for the time being as I don't want to stain it putting the plaster. I have been dreaming of bricks to decorate the front elevation but I will think about it later. Now my mind is occupied with plastering and the external stairs.
Ps. I have mentioned the felt. It is my other hobby. If you want to have a look you can find me on Facebook - Feltro Incantato.





czwartek, 17 października 2013

Porady Pani Beeton w miniaturze. Mrs.Beeton in miniature.




            Jak już wcześniej pisałam, gdy zaczęłam budować mój miniaturowy dom, sprawiłam sobie książkę Judith Flanders "Inside the Victorian House", która stała się moim przewodnikiem. Dzięki niej dowiedzialam się wielu ciekawych rzeczy nie tylko o wiktoriańskich domach, ale także o życiu ich mieszkańców. I tak oto odkryłam, że żadna szanująca się pani domu nie mogła obyć się bez poradnika pewnej pani Beeton. "Household management", bo taki tytuł nosił ów poradnik uczył gospodynie jak zarządzać domem, służbą, co podać gościom, jakie potrawy serwować na początku a jakie na końcu itp. Przyznam, że sprawa zaciekawiła mnie do tego stopnia, że poszperałam trochę w internecie i znalazłam oryginalną książkę w formacie pdf oraz film "The secret life of Mrs. Beeton". Moja pierwsza myśl? Oczywiście! Książkę należy pomniejszyć! Moja wiktoriańska dama stała się więc dumną posiadaczką miniaturowego egzemplarza poradnika o prowadzeniu domu, a ja z wielką przyjemnością obejrzałam film, który polecam wszystkim miłośnikom epoki wiktoriańskiej.
            A co na to pan domu? Przecież też musi coś czytać. Zaopatrzyłam go więc w kilka książek botanicznych, zbiór rysunków wydawanych przez czasopismo Punch oraz trzytomowe wydanie "Klubu Pickwicka" Karola Dickensa. Jeśli mój miniaturowy lord będzie miał tyle radości z Dickensa co ja, czytając go jeszcze na studiach, to będę bardzo zadowolona. A póki co zabieram się za miniaturyzowanie innych znanych wiktoriańskich pisarzy.

            As I wrote earlier, when I started to build my miniature house, I bought a book "Inside the Victorian House" by Judith Flanders. It has become my guide. Thanks to the book I got to know a lot of interesting things not only about the Victorian houses but also about their inhabitants' lives. In this way I have discovered that no respectful houselady could do without a handbook by a certain Mrs. Beeton. The book titled "Household management" told how to manage the household and the stuff, what to serve for dinner and in what order etc. I admit that I was really curious about that book so I did some research in the internet and I found an original exemplar of the book in pdf and a movie "The secret life of Mrs. Beeton." My first thought? Of course! The book must be "miniaturized". And...also my Victorian lady has become a proud owner of a miniature version of the house management guidebook. And I have watched the film. I recommend it to all the Victorian era amateurs.
             But what about the lord of the house? He has to read something too. I have provided him with some botanic books, a set of sketches published by Punch and a tree-volume edition of Pickwick Papers by Charles Dickens. If he enjoys Dickens as I did, reading his books at the university, I will be really happy. In the meantime, I keep miniaturizing other famous Victorian writers.



niedziela, 13 października 2013

"Oszukana" porcelana. "Fake" china.

       Trudno jest wyobrazić sobie kuchnię czy jadalnię bez naczyń. W czym mielibyśmy podać gorącą zupę? W czym zaparzyć herbatę? Jak zorganizować "kawowe spotkanie" z przyjaciółkami? Osobiście uwielbiam ozdobne filiżanki, salaterki czy serwisy obiadowe. Jeszcze lepiej, jeśli pochodzą z antykwariatu. W moim salonie stoi witryna ze starymi angielskimi serwisami śniadaniowymi, które traktuję jak prawdziwe skarby. Czasem wyciągam jeden z kompletów i delektuję się każdym wypitym z niego łykiem kawy jak prawdziwa angielska dama.
      Takie też porcelanowe cudeńka wymarzyłam sobie do mojego domku. Jako, że epoka wiktoriańska znana jest z przepychu, tak i ja musiałam uruchomić moją wyobraźnię i stworzyć ozdobną porcelanę dla moich miniaturowych mieszkańców. Do jej wykonania użyłam pasty Opla, czyli czegoś w rodzaju samowysychającej modeliny, oraz farb akrylowych. Różyczki i listki formowałam przy pomocy wykałaczek.
      Przyznam, że lepienie tych naczynek sprawiło mi niesamowitą frajdę. Zdecydowanie nie skończyłam jeszcze swojej przygody z "porcelaną". W moim miniaturowym królestwie brakuje jeszcze wielu wazonów, szkatułek, pojemniczków itp. Póki co jednak oddaję się miniaturowym książkom.

     It is hard to imagine a kitchen or a living room without pottery. How should we serve hot soup? What should we use to brew some tea? How to organize a "coffee meeting" with friends? Personally, I adore decorative cups, bowls and dinner sets. Even better if they come from an antique shop. In my living room there is a dresser with old English breakfast sets that I treat like real treasures. Sometimes I take one of them and I savour every single gulp of coffee drank from it like a real English lady.
    I had dreamt about such "porcelain beauties" for my house. Because the Victorian Era is known for the splendour, I had to "turn my imagination on" and create some decorative porcelain pieces for my miniature inhabitants. I used Opla paste, a white synthetic paste that dries to the air, and acrylic colours. The roses and leaves I formed using toothpicks.
      I admit that creating these dishes gave me a lot of fun. I haven't finished with the pottery definitely. My little kingdom is still in need of vases, containers etc, but now I am devoting myself to miniature books.




piątek, 11 października 2013

Wiktoriańskie czepki. Victorian bonnets.

     Wiadome jest, że w epoce wiktoriańskiej żadna szanująca się dama nie pokazałaby się  poza domem bez nakrycia głowy. A że moje miniaturowe damy także zamierzają bywać na salonach musiały wybrać się na zakupy. Jako, że rozpoczynając moją przygodę z miniaturowym domkiem postanowiłam, że nie wydam na niego fortuny i postaram się większość małych przedmiotów zrobić sama, nie pozostało mi nic innego jak wziąć igłę, nitkę i zabrać się za szycie. I tak oto powstały dwa wiktoriańskie czepki. I płaszczyk,tak na zimowe chłody.

      Ubrania wykonane są z filcu i wykończone wstążkami. Jestem zadowolona z ich ostatecznego wyglądu, a przede wszystkim z tego, że czepki mieszczą się do pudełek. Jakiś czas temu uszyłam też kilka kapeluszy, ale te przeznaczone są na wielkie wyjścia.

It is known that in Victorian era no respectful lady would show herself outside without a headdress. As my miniature ladies are going to attend the society too, they had to do some shopping. At the beginning of my adventure with the miniature house I made myself a promise that I would not spend a fortune on the house and create most of the small items by myself. So... I took a needle, some thread and I stared to sew. In this way I created two Victorian bonnets. And a coat for winter cold.
     The clothes are made of felt and finished with ribbons. I am satisfied with the final result, but most of all I am happy that the bonnets fill in the hat boxes. Some time ago I sewed some hats too, but these are reserved for important events.

 


czwartek, 10 października 2013

Pan z peruką. A man with a wig

         Przyznam, że jestem wielką amatorką miniaturowych lalek i nie wyobrażam sobie mojego domku bez mieszkańców. Tak więc ciągle szukam nowych postaci, które zapełnią miniaturowe pokoiki. Ostatnio udało mi się kupić w sklepie internetowym używaną laleczkę, której towarzyszył pies. Szczerze mówiąc wzięłam udział w licytacji ze względu na pieska, który potem okazał się egzemplarzem wykonanym ręcznie przez członkinię IGMA Gail Morey. Ale oprócz pieska w paczce przyszła oczywiście także laleczka. Laleczka Del Prado masowej produkcji, która według mnie potrzebowała odświeżenia. I tak jakoś przyszło mi do głowy, żeby zafundować panu peruczkę. A ponieważ nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z perukami obcięłam kilka loków porcelanowej lalce siedzącej na mojej komodzie w sypialni, znalazłam szybko schnący klej i ... do dzieła.
        No cóż... jak można się domyśleć nie wykonałam dzieła godnego artysty - lalkarza. Peruczka owszem wyszła i to całkiem nieźle, ale pojawił się problem z klejem. Po wyschnięciu włosy pokryły się "białawym szronem" i  młody wiktoriański mężczyzna zamienił się w starszego pana. Hmmm.... Nie planowałam trzech pokoleń mieszkańców tak więc "dziadek" umieszczony został w salonie, jako gość. Muszę jednak przyznać, że jak na niego spoglądam, to korci mnie, by dokleić mu jeszcze brodę.

         I must admit that I am a great amateur of miniature dolls and I cannot imagine my dollhouse without inhabitants. That's why I am in a constant search of new characters to fill my rooms. Some days ago I bought in an internet shop a used doll and a dog. Honestly, I bidded because I liked the dog very much. When I got it, it turned out to be handcrafted by Gail Morey, an IGMA member. But... with the dog came the doll too. A Del Prado man from a massive production. According to me it needed some "refreshment" so I decided to make him a wig. I had never done it before with any other doll. I cut off some curls from my other bigger doll sitting on the chest of drawers in my bedroom, found some "instant" glue and.... I got to work.
       Well, it is not hard to guess that the result was not that of a professional doll maker. The wig was quite acceptable but a problem with the glue appeared. When it got dry the wig covered with white powder and my young Victorian man became a mature man of a certain age. Hmmmm... I had not plan a three generation family in my house so finally "the grandpa" was put in the living room as a guest. When I look at him often an idea crosses my mind to make him a beard as well.


środa, 9 października 2013

Coś na miły początek... Something to start with...


           There are so many things about my passion for miniatures I would like to share with you that I am not sure what to start with. So... at first I am going to tell you how it all began.
               After my arrival to Italy I was feeling a little bit homesick and I didn't know what to do with my free time. One day I saw an advertisement in tv showing a newspaper with dollhouse furniture that was going to be available a day after. I was really excited as a real dollhouse had been my dream since childhood. I bought the first number of the publication and with a dresser and a porcelain dinner set put on my kitchen table I started dreaming about my future dollhouse.

           As I wanted it to be "historically correct" I bought a book by Judith Flanders "Inside the Victorian House". And... with every chapter of the book read  it turned out that my house needed a new room. In this way I decided not to buy a house available with the newspaper but to build one by myself. When I finished I had a four floor "castle" with an attic.
           Because, during the constructional works, I was expecting a baby I wasn't able to finish the whole house. I planned it as a set of small roomboxes and a a big external box that contains the little ones. Recently I am trying to finish the external part but it is really difficult with a ten-month child that is always "hanged" on my trouser leg.


             Właściwie to chciałabym napisać tyle rzeczy, że nie wiem od czego zacząć. Może więc zacznę od krótkiej historii mojej przygody z miniaturkami. 
             Otóż...Kiedy przyprowadziłam się do Włoch czułam się trochę "bezpańska" i nie wiedziałam co zrobić z nadmiarem wolnego czasu. Wcześniej przez osiem lat pracowałam w szkole podstawowej jako nauczycielka języka angielskiego i bardzo lubiłam moją pracę. I tak, zupełnie przypadkiem, zauważyłam w telewizji reklamę gazety z miniaturkami do domków dla lalek, której pierwszy numer właśnie pojawił się w kioskach. Jako, że domek dla lalek był moim dziecięcym marzeniem od razu pobiegłam zakupić ową gazetę. Postawiwszy na kuchennym stole komodę i porcelanę, które były dodatkiem do pierwszego numeru, od razu zaczęłam snuć plany na temat mojego przyszłego domku. Po dokładnym przestudiowaniu wszystkich dodatków do pierwszego numeru zauważyłam, że możliwe jest zakupienie gotowego domku wraz z dwudziestym numerem. I taki też był mój plan. Jednakże (myślę, że wynika to z mojej wielkiej miłości do Anglii i epoki wiktoriańskiej) chciałam, by mój domek był "poprawny historycznie". Zakupiłam więc książkę Judith Flanders  " Inside the Victorian House"... no i wpadłam... Okazało się bowiem, że mój domek nie może mięć tylko czterech pomieszczeń (taki domek oferowała firma wydająca gazetę), bo moja wiktoriańska rodzinka się w nich nie pomieści. Tak więc postanowiłąm wybudować domek sama. I tak z każdym kolejnym przeczytanym rozdziałem książki z domku robił się pałac. Skończyło się na czterech piętrach i użytkowym poddaszu.
             Budując mój domek oczekiwałam narodzin maleństwa i dlatego też postanowiłam wykonać go w formie połączonych roomboksów. Pomieszczenia posklejane są ze sobą piętrami, a następnie piętra są na siebie nakładane. Wybrałam taką opcję ze względu na rozmiar domku i ewentualną potrzebę rozmontowania go i przeniesienia. Całość, jako, że wykonana jest z drewna ma swoją wagę. Od kilku tygodni rozpoczęłam także prace nad częścią zewnętrzną, ale przyznam, że idą one bardzo wolno, bo jak tu wycinać otwory okienne z przywieszonym do nogawki dziesięciomiesięcznym brzdącem :-) Staram się więc każdy wolny moment wykorzystać na tworzenie miniaturek, które powolutku zapełniają wnętrza pokoi. 

A tak wyglądają pomieszczenia mojego wiktorianskiego olbrzyma w przybliżeniu.



Kuchnia, która jest moim oczkiem w głowie. The kitchen - my pride :-)


Miniaturowe zaprawy wykonałam sama. Miałam nielada zabawę wpychając wykałaczką miód i inne przetwory do słoiczków. Całość oczywiście dokładnie zakleiłam silikonem, aby do środka nie dostało się powietrze. 
The preserves I made by myself. I had a lot of fun putting some honey with toothpicks into the jars.


 Kapusta i marchewki wykonane przeze mnie z gliny. Cabbages and carrots made with clay.



Jadalnia z wykonaną przeze mnie "porcelaną". The dining room with the pottery made by me.



Salon, w którym brakuje jeszcze sporo mebelków i który jest chyba najczęściej przemeblowywanym pomieszczeniem w całym domku.
The living room,still in need of many pieces of furniture.



Biblioteka z wykonanym przeze mnie ozdobnym sufitem i otwieranymi książkami z autentyczną wiktoriańską zawartością.
The library with books and the decorative ceiling made by me.


Wejście, które na wszystkich zdjęciach wygląda dość ponuro, choć w rzeczywistości jest bardzo przytulne.
The entrance. Here looks quite dull but, actually, it is very comfortable.


Łazienka z ruchomą ścianką za którą znajduje się klozet. Oczywiste było dla mnie, że wiktoriańska dama nie może załatwiać swoich potrzeb podglądana przez okno przez któregoś z moich gości.
The bathroom with a removable narrow wall. It was obvious to me that no Victorian lady can go to toilet while some of my guests are watching the room through the window.




Sypialnia dla gości oraz salonik dla gości z wykonaną przeze mnie "porcelaną".
The guests' bedroom and the guests' parlour with some pottery made by me.





I na koniec pokoik dziecinny z wykonanymi przeze mnie mebelkami, książkami i lalkami - zabawkami, sculery - czyli miejsce do brudnej roboty oraz spiżarnia pod schodami (póki co jeszcze trochę pusta).
The nursery with some pieces of furniture made by me, the sculery and the pantry under the stairs.