wtorek, 26 sierpnia 2014

Kącik uczniowski. A student's corner.

           
              

       Kącik uczniowski to coś, czego zupełnie nie było w moich miniaturowych planach. Owszem, obok pokoju dziecinnego znajduje się pokój guwernantki, ale tak naprawdę miała ona służyć bardziej jako opiekunka. Los jednak zdecydował inaczej. Kilka dni temu wybrałam się na poszukiwania spacerówki dla synka a wróciłam do domu z miniaturowym biurkiem. Znalazłam je w sklepie ze starociami i przykro mi było zostawić mi je tam takie samotne i niechciane. Więc je przygarnęłam. Od razu przyszedł mi do głowy pomysł, że biurko mogłoby stanąć w pokoju guwernantki, który jest jeszcze zupełnie pusty. Ale przecież samo biurko nie wystarczy by rozpocząć naukę. Tak więc stworzyłam mojemu miniaturowemu uczniowi prawdziwe wiktoriańskie książki.
              W epoce wiktoriańskiej bardzo wiele dzieci, zwłaszcza tych biedniejszych, nigdy nie chodziło do szkoły. Zamiast nauki zmuszane były do pracy, by pomóc w utrzymaniu rodziny. Czasem uczęszczały do tzw. szkółek niedzielnych, gdzie uczono ich historii biblijnych i podstaw czytania. Do szkoły publicznej chodziły dzieci z średniozamożnych rodzin, te z rodzin bogatych pobierały nauki w domu do ukończenia dziesiątego roku życia a następnie wysyłane były do szkół takich jak Eton czy Harrow. Tyczyło się to chłopców, gdyż istniało bardzo niewiele szkół dla dziewcząt.


              Jako że papier był bardzo drogi dzieci pisały na tabliczkach, które czyściły po sprawdzeniu poprawności wykonania zadań z dnia przez nauczyciela. Istniały jednak także książki do kopiowania, które uczyły kaligrafii. Ich autorem był Vere Forster. No i oczywiście nie mogło zabraknąć ich w moim kąciku uczniowskim. Oprócz książek kącik wyposażyłam także w mapy i atlas. Napewno znajdzie się tu także tablica, globus i liczydło, ale muszą poczekać w kolejce.




           
           Actually, the student's corner is something that I did not plan. That's true that next to the nursery there is a governess's room but she was thought to be more a nanny than a real governess - teacher. Fate has decided for me. Some days ago I left home with an idea to buy a new push chair for my son but... I returned with a small desk from a second hand shop. I felt sorry for it, so lonely and not wanted in a dark shop and I bought it. Suddenly, an idea crossed my mind that it could be placed in the governess's room that for the time being is empty. Of course, a desk is not enough to start studying. I made for my miniature student real Victorian school books.
         

                In Victorian era many children did never go to school. The poor children had to work to help to mantain their families. Sometimes they went to Sunday school where they were taught biblical stories and some reading. Children from middle class families went to school and rich children studied at home till they reached ten years old and then they went to public schools such as Eton or Harrow. They were school for boys, girls usually studied at home as there were very few schools for them.

         Because the paper was very expensive the students wrote on boards, with a piece of chalk. They cleaned them every day after the lesson. However, there existed copy books that teached how to write in a beautiful way. Their author was Vere Forster. They couldn't be missing in my house. Apart from books I made two maps and a school atlas. I am going to make other school objects such as a big board, a globe and an abacus but they have to wait their turn.



środa, 13 sierpnia 2014

Płytki chodnikowe. The front yard tiles.

               


           Jeśli ktoś, patrząc na mój domek, myśli, że jest on  ukończony to bardzo się myli. Owszem, fasada wygląda już całkiem ładnie, ale do końca jeszcze długa droga. Tym bardziej, że ciągle przychodza mi do głowy nowe pomysły. Ostatnio znalazłam trochę czasu na prace nad częścią podwórza przed domem. Część ta docelowo znajdować się będzie poniżej poziomu ulicy. Marzył mi się tam malutki ogród, ale jak się dowiedziałam, w takim miejscu nic nie byłoby w stanie urosnąć. Powód? Cień oraz kurz i brud wpadające z ulicy (która utwardzana była piachem, szlaką lub... drewnem). Tak więc należało, zamiast pięknej zielonej trawki, połozyć płyty chodnikowe.

             Płytki wykonałam własnoręcznie. Wycięte są z grubej tektury, pokryte cienką warstwą szpachlówki i pomalowane szarym akrylem. Wykonanie proste, ale czasochłonne. Przestrzeń po lewej stronie jest już wykończona, na prawą brakuje jeszcze płytek. Udało mi się jednak wyłożyć część przy ganku, która wymagała wielu docinek i cierpliwości. Ale jestem zadowolona z rezultatu i przyznam, że każda minuta spędzona przy miniaturowych pracach to dla mnie prawdziwy odpoczynek od codzienności.



                  Oprócz nowego chodnika pojawiło się także kilka nowych - starych mebelków, komoda, trzy krzesła i stół. Nowe, bo dojechały kilka dni temu, ale tak naprawdę są używane. Lubię kupować używane meble, bo dają mojemu domkowi coś, co sprawia, że wygląda na zamieszkały. Niektóre są poobijane, niektóre przetarte... Komoda stoi juz w głównej sypialni, a pozostałe sprzęty umieściłam w bibliotece.
               
                      If anyone, looking at my dollhouse, thinks that it is finished, then he is not right. It is true that the facade already looks quite nice but there is still a lot to be done. Recently I have found some time to start working on the front yard. It is going to be under the street level when the house is finished. I wanted to create a small garden there but I got to know that in such a place nothing would be able to grom. The reason? The dirt coming from the street and the shadow. So I decided to pave the yard.
                   The tiles that I uded are handmade by me, cut out of a cardboard, covered with a very thin layer of plaster and painted with acrilics. Easy to make but take a lot of time. The part on the left is finished but I have to make more tiles to finish the part on the right. Fortunately I was able to start the part on the right and to make all the cut-outs. A lot of patience was needed. However, I must admit that every minute that I spend working with my miniature project is a real relax to me.
                    Apart from the new yard some new pieces of furniture have appeared in the house. New, because I have had them only for a few days but, actually, they are used. I like buying old furniture. It gives to my house a special atmospere of the house where people live and use the things that are in. The chest of drawers has been placed in the master bedroom, the other pieces in the library.



niedziela, 3 sierpnia 2014

Wiktoriańskie listy. Victorian letters.

               

              Zdarza się wam jeszcze pisać listy na pięknej kolorowej i pachnącej papeterii? A może to już tylko wspomnienia... Przyznam, że w erze telefonów komórkowych i internetu z nostalgią wspominam kartki pocztowe wysyłane do rodziców z wakacji czy listy pisane do babci. Czy ktoś pisze jeszcze romantyczne listy? Czasem mam wrażenie , że listonosz przynosi już tylko rachunki i wyciągi z konta bankowego. Dlatego też, trochę z tęsknoty za minionymi czasami, postanowiłam napisać kilka listów do moich miniaturowych mieszkańców.

        W czasach królowej Wiktorii wiadomości początkowo dostarczane były przez tzw. chłopców na posyłki, zwykle bardzo biednych, którzy zarabiali na życie dostarczając listy, wiadomości i paczki pod wskazany adres W ten sposób dostarczano także artykuły zakupione przez wiktoriańskie damy, tyle, że sklepy często posiadały jednego opłacanego przez nich "chłopca" o dobrej reputacji. Gdy przesyłka dotrzeć miała do innego miasta wykorzystywano do tego celu powozy pocztowe, ciągnięte przez dwa lub cztery konie ( zależało to od ważności przesyłki). Koszt takiej dostawy przesyłki był jednak pokaźny. W Londynie funkcjonowała także pierwsza poczta, tzw. one penny post, która w połowie XVIII wieku za zgodą parlamentu została rozpowszechniona na całą Wielką Brytanię. Nazwa wzięła się stąd, że za przesyłkę ważącą mniej niż funta (czyli do 450 gram) należało zapłacić jednego penny.
                Zagłębiając się w temat wiktoriańskiej poczty jakimś dziwnym trafem natknęłam sie także na wiktoriańskie ulotki reklamowe. Postanowiłam więc zminiaturyzować kilka z nich i wkleić do albumu mojej pani domu. Scrapbooking, czyli wklejanie do albumu powycinanych rysunków, pocztówek i innych ozdobnych elementów było jedną z bardzo rozpowszechnionych rozrywek damskich, nie tylko dziecięcych. Najpierw jednak zrobić musiałam album. Oto efekty mojej pracy...
           


                 Do you still write letters on decorated and nicely smelling sheets of paper? Or it's already a memory. I must admit that in the era of mobile phones and internet I feel quite nostalgic about postcards that I used to send to my parents during holidays and letters that I used to write to my granny. Does anyone write romantic letters yet? Sometimes I have an impression that my postman brings only bills to pay and notes from my bank. For that reason I decided to write some letters to my miniature family.
                     
              In Victorian times, at the beginning, letters, parcels and messages were delivered by "porter" boys that in that way earned for living. Also the articles bought by Victorian ladies in shops were often delivered home in that way. Shops used to have "delivery boys" with a good reputation. When a message or parcel was to be delivered to another city a post coach was used. They were usually pulled by two or four horses (depended on the message's urgency). In the middle of XVIII century so called Penny Post spreaded in Great Britain. All things that were to be posted and weighted less than a pound were paid one penny.
                     Looking for some information about the Victorian post I came across some Victorian advertising posters and I decided to miniaturize them too, and to glue them into my lady's scrapbook album. But first I had to make an album. Here are the effects of my work...