wtorek, 26 kwietnia 2016

Remont w pralni. Some changes in the scullery.

                       
              Czasem tak już mam... otwieram mój domek, spoglądam na któreś z pomieszczeń i ... I pierwsze co przechodzi mi przez myśl to to, że przecież TO zupełnie nie pasuje do wyglądu pomieszczenia, do stylu domku, zakłóca moją równowagę estetyczną. I natychmiast należy TO z domku usunąć. TO może okazać się krzesłem, stoliczkiem, kwiatkiem z papieru, mało udanym wazonikiem z modeliny, czymkolwiek... Tym razem padło na "pralkę". Pierwszą "pralkę" wymurowałam z masy DAS jakieś cztery lata temu. Byłam z niej wtedy bardzo dumna. Wtedy! Teraz już nie. Z upływem czasu konstrukcja z DAS przeszkadzała mi w domku tak bardzo, że usunęłam ją stamtąd. No, ale jak to tak? Lalki zaczęły się skarżyć, że muszą chodzić w brudnych sukienkach, że ręczniki czas najwyższy wygotować, że w kuchni już tylko same zatłuszczone ścierki zostały... Zrobiłam im więc nową pralkę. Z tektury. Boki otynkowałam i wyskrobałam wykałaczką cegły ( w mokrym tynku). Następnie całośc pomalowałam akrylami. Teraz ów pralka wpasowuje się w całość domku.
                          Przy okazji prac remontowych w pralni zmieniła się również podłoga. Wcześniej było na bogato, ale piękne niebieskie płytki na podłodze w najbrudniejszym pomieszczeniu w całej kamienicy... to chyba jedynie w pałacu Buckingham... W pralni pojawiły się więc nowe tekturowe płytki. Zniszczone, brudne, ale fantastycznie realistyczne. Tak! Teraz mogę powiedzieć, że lubię moją pralnię!

                       Sometimes it happens like this to me... I open my dollhouse and start looking at the rooms. And... And suddenly a thought crosses my mind that IT doesn't fit to the rest of the room, to the dollhouse style. And IT must be removed immediately. IT may turn out to be a chair, a table, a plant made of cardboard or a vase made of polymer clay. IT may be anything. This time IT was the scullery and the "old washing boiler" (I am not sure how I should call it). The first structure with the boiler was made of DAS about four years ago. I was very proud of it at that time. However, as the time was passing by, I liked the boiler less and less. Finally, I decided to remove it from the house. The dolls were not very happy. They started to grumble about dirty clothes, stained towels and napkins... I had no choice. I made a new "washing structure" of cardboard. I plastered it and painted with acrilics. Now it looks much better. The floor tiles in the scullery have been changed, too. They are no more beautiful and clean but used, dirty and realistic. Yes! Now I can say I do like the scullery in my dollhouse.
                       




niedziela, 17 kwietnia 2016

Rośliny zwisające. Hanging plants.

             
          Rośliny... Podobno dom bez roślin nie jest prawdziwym domem. Podobno, bo w moim domu roślin brak. Dbają o to moje dzieci, które skutecznie uniemożliwiają mi posiadanie jakiejkolwiek, nawet najmniejszej domowej roślinki. Pomaga im w tym kot. W rezultacie wszystko, co jakimś cudem przeżyje inwazję małych rączek i kocich zębów, ląduje na balkonie. Żadnej zieleni w pokojach. Domek dla lalek jednak to co innego. Tam takie historie się nie zdarzają...
               Jakiś czas temu zamarzyły mi się do domku rośliny zwisające. Chciałam "uzielenić" trochę moją kamienicę. Cóż za szaleńczy pomysł! Rośliny o nieznanej nazwie lepiłam kilka dni. Mozolnie formowałam z modeliny każdy listek, następnie malowałam go akrylami i przyklejałam do gałązki. Powstały cztery rośliny. Dla dwóch zrobiłam nawet kwietniki metodą macrame. Nie powiem, całość nie wyszła najgorzej i przydałoby się zrobić jeszcze kilka kolejnych roślinek, żeby domek zazielenił się naprawdę. Tylko kto je zrobi? Bo ja na myśl o lepieniu kolejnych czterystu listków dostaję gęsiej skórki...


             Plants... Somebody told me that a home without plants is not a home. Well, I am not sure about that as in my apartment there are no plants. My children do their best to destroy them immediately. And there is my cat that helps them, too. As a result, all the green living things that, in some miraculous way, survive the invasion of small hands and cat's teeth, finish in the balcony. No green plants in the rooms. My dollhouse is a different story... There is no place for little hands...
            Some time ago I thought of making some hangings plants. I wanted to make my house greener. What a mad idea! I spent a few days modelling single leaves of polymer clay, then I painted them with acrilics and I glued them to the twigs. I made four plants. I should make much more but I don't feel like modelling another four hundred microscopic leaves.  


sobota, 9 kwietnia 2016

Szydełkowe poduszki. Crochet cushions.

             
             Od dawna z zazdrością spoglądałam na szydełkowe poczynania moich koleżanek. A im więcej patrzyłam, tym bardziej i mi marzyło się zrobić coś ładnego, a do tego miniaturowego. Niestety do tej pory moim największym osiągnięciem były szalik i dwie czapki. Cóż... Widać musiałam dojrzeć. Kilka dni temu usiadłam z szydełkiem w dłoni i postanowiłam, że nie odpuszczę. Walka trwała tydzień. Szydełkowałam, prułam i zaczynałam od nowa. I tak przez siedem dni. Ostatecznie wygrałam z szydełkiem 2:0 i powstały dwie poduszeczki. Obie robione z nici bawełnianej na szydełku 0,5 mm. Do ideału wiele im brakuje, ale jestem z nich dumna mimo wszystko. Niestety tak już mam, że w swoich pracach widzę wszystkie możliwe niedociągnięcia i bardzo mnie one drażnią. Postanowiłam więc, że muszę się podszkolić i próbować dalej. Kolejna walka to jeszcze cięższy przeciwnik - szydełko 0,4 mm. Marzy mi się kocyk... Kto wie ile czasu zajmie mi jego zrobienie. Może do zimy zdążę.


             I had been watching my friends and their crochet works for a long time. And more I watched more I wanted to crochet something by myself. Something beautiful and miniature. Unfortunately, I hadn't been very successful, I managed to crochet two hats and a scarf. Well... I suppose I had to give me some time to work it out. A few days ago I just sat and decided that I would not give up! Not this time! The fight was hard and it lasted a week. I was starting my work, then destroying it and then starting again. For seven days. Finally, I won with the crochet hook! 2:0! I made two pillows. Both are made using 0,5 mm crochet hook and a cotton thread. I know they are not perfect. I see imperfections in every single work of mine. However, I feel proud. I managed to crochet them by myself! I need to make some more practice and then... another fight. A 0,4 mm crochet hook is waiting for me. I would like to crochet a blanket. Who knows how long it will take me to complete it... I haven't even started!



niedziela, 3 kwietnia 2016

Skórzane torebki. Leather bags.

               

                     Niedawno dostałam od znajomej małe skrawki kolorowych skórek. Mięciutkie, delikatne, w sam raz na miniaturowe buty i torebki. Powstał jednak problem... Czy wiktoriańskie damy nosiły skórzane torebki? I jakich były one rozmiarów? Odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: tak. Nosiły. Niestety ów torebki  były tak niewielkie, że nie byłam w stanie odtworzyć ich w miniaturze... a przynajmniej nie na zadowalającym mnie poziomie. Jednak myśl o torebkach nie dawała mi spokoju. Wszystko za sprawą intensywnie pomarańczowej skórki, która "wołała" mnie za każdym razem, gdy na nią spojrzałam. Cóż było robić? Usiadłam i uszyłam. Dwie sztuki. Namęczyłam się przy tym, bo trudno jest szyć ręcznie skórę bez naparstka. A z naparstkiem szyć nie umiem. Uszyłam dla samej radości tworzenia, bo torebki są współczesne, a moje lalki w takich nie gustują. Za to lalki koleżanek... mam nadzieję, że będą zadowolone.


              Not so long ago my friend gave me some little pieces of leather in different colours. Soft and delicate... they were perfect for miniature shoes and bags. But... Did Victorian ladies wear leather bags? And how big were they? Well... The answer is: yes. Yes, they did. They wore leather bags but they were rather small what caused me a great problem. I was not able to create a Victorian lady handbag thay would satisfy me. But then there was that piece of intense orange leather... I heard it calling to me every time I looked at it. What was I supposed to do? I sat and I handsewed two bags of it. It was not an easy task to sew leather without a thimble. Unfortunately, I am not able to sew with a timble on one of my fingers. It makes me nervous... However, I made the bags for the pure joy of creating because they are rather modern bags and my Victorian dolls don't like them. But the dolls of my friends... I do hope they will enjoy my bags.