niedziela, 25 września 2016

Były sobie krzesła trzy... Three chairs.

             
          Były sobie trzy krzesła... a raczej, od trzech krzeseł się zaczęło... Uwielbiam miniaturowe krzesła i chociaż mój domek wypełniony jest nimi po brzegi to mi ciągle mało! Niedawno wypatrzyłam w internecie trzy modele, których jeszcze nie posiadałam. Nie potrafiłam wybrać jednego... zakupiłam wszystkie. Wykonane z surowego drewna, bo chciałam pobawić się trochę w malowanie. Nie mogę przecież tylko pleść. Kiedy krzesełka dotarły, pomalowałam je, postarzyłam, upiększyłam dodatkami i... zapragnęłam jeszcze! Dokupiłam kolejnych pięć sztuk! Tak! Tak! Ogarnęło mnie prawdziwe miniaturowe szaleństwo! Po raz kolejny zresztą! Niektóre krzesełka stoją już na poddaszu w pokoju guwernantki, inne czekają na nowych właścicieli, a jeszcze inne na malowanie. Gwarantuję, że zabawa murowana!

              
               
              Once upon a time there were three chairs... No, actually, it all started with three chairs... I love miniature chairs and my dollhouse is full of them. To tell the truth there are too many chairs there but I still want more. Not so long ago I saw three new models that I didn't have. I couldn't choose the one I liked the most so I bought the three of them! All made of bare wood as I liked to play a little bit with paint. When they arrived, I painted them, weathered them, decorated them with some objects ( all made by me) and... I wanted more! So I bought another five chairs. Yes, I know! A miniature folly... not for the first time. Some of the chairs have already been placed in the attic, in the governess's room, others are waiting for new homes and then there are another two of them waiting for being painted. It's great fun!




niedziela, 18 września 2016

Robert.

                 
           Ostatnio przeczytałam w jakimś artykule, że każdy człowiek ma w życiu dwie miłości, jedną, niespełnioną, którą nosi ukrytą głęboko w sercu, i drugą, tą, z którą decyduje się dzielić swoją codzienność. Nie wiem jak wy, ale ja niespełnionych miłości miałam mnóstwo, bo ja z tych kochliwych raczej. Ale nie o mnie będę pisać a o Charlotte...
          Z Robertem i Charlotte to było tak...Dawno temu w pewnej pięknej okolicy w jednym z hrabstw w Anglii wybudowane zostały obok siebie dwie posiadłości. Obie wspaniałe, urządzone z przepychem. W jednej z nich mieszkał ojciec Charlotte, w drugiej ojciec Roberta. Panowie byli kuzynami a ziemię dostali w spadku po pradziadku. Z czasem w posiadłościach pojawiły się również żony i dzieci. Czas upływał im na beztroskich grach w ogrodzie, na piknikach. Po kilkunastu latach Charlotte wyrosła na piękną pannę, a Robert na przystojnego kawalera. Mieli się ku sobie i pewnie wszystko skończyłoby się jak w bajce gdyby nie to, że ojciec Roberta przegrał cały swój majątek i zhańbił nazwisko, a krótko po tym zdarzeniu zachorował i zmarł. Robert, jako jedyny syn, musiał zająć się siostrami i matką i zarobić na ich utrzymanie. Nie wiedząc w jaki sposób zarobić wystarczającą sumę zaciągnął się do wojska i wyjechał do Indii. I tak oto prysło marzenie Charlotte i Roberta o wspólnej przyszłości...Charlotte obiecała, że będzie czekać, ale jej ojciec upatrzył już odpowiedniego kandydata do jej ręki. Mężczyzna sporo starszy, ale majętny, zupełnie nie przypadł do serca młodej dziewczynie. Pisała więc pełne goryczy listy do swego ukochanego, który wiedząc, że musi wybrać najmniejsze zło poprosił swojego przyjaciela, wtedy jeszcze pułkownika Edwarda Howdona, który właśnie wracał z kolonii do Anglii, by złożył wizytę w posiadłości ojca Charlotte. Robert wiedział, że Edward nie będzie potrafił oprzeć się urokowi Charlotte, a ojciec Charlotte nie będzie potrafił oprzeć się majątkowi rodziny Edwarda. Charlotte natomiast dostała krótki list, w którym Robert napisał :" Nie mogąc osobiście zatroszczyć się o ciebie jak o żonę, przysyłam ci najlepszego kandydata na twojego przyszłego męża..."
                   Nietrudno domyślić się, jak zakończyła się cała historia. Charlotte została szczęśliwą żoną Edwarda, a Robert ... no właśnie... Robert to jedna z moich miłości... tych spełnionych... do lalek Heidi Ott. (Jego ubranie to moje dzieło).

              I have read in an article that everybody has two real loves in his life, one, that cannot be fullfilled and accompanies us for our whole life hidden deeply in our heart, and the other, happy one, that becomes our wife or husband. Actually, I had a lot of unhappy "loves" as I was quite romantic and sensible. But I am not going to write about me but about Charlotte...
                So... the history of love between Charlotte and Robert was like this... Once upon a time in a beautiful corner of one of the English counties two mansions were built very close to each other. Both of them were beautiful and furnished with richness. In one of them Charlotte's father lived, the other one was the propriety of Robert's father. The gentlemen were cousins and had inherited the land from their grandfather. Soon some new faces appeared in the houses, wives, children... They spent much of their  childhood playing together. With time Charlotte became a beautiful young lady and Robert grew up into a handsome man. They liked each other very much... and who knows how the story would have finished if  Robert's father hadn't lost all his fortune gambling. Shortly after he got unwell and died leaving his wife and his children with nothing. Robert, as the only male in the family had to take care of his mother and sisters. He didn't know what to do and how to earn enough money so he joined the army and went to British colonies in India. In that way his dream of sharing his life with Charlotte came to the end. Charlotte promised she would wait but her father had already found a candidate to her hand. He was much older than her but very wealthy. The young woman didn't like him at all and continued writing to her beloved Robert letters full of bitterness and saddness. He didn't know how to react... Actually, he knew but it was so difficult for him... He had a friend in the army, a young Colonel, Edward Howdon, that in that time was preparing himself to turn back to England. Robert asked him to visit Charlotte. He knew that his friend would fall in love with her and he knew that he would be accepted by Charlotte's father... And what about Charlotte? She got a short letter from Robert. He wrote that as he couldn't take care of her as her husband, he sent her the best candidate to her hand...
               What do you think happened? CHarlotte became a happy wife of Edward... and Robert? Well, RObert is one of my fullfilled "loves", love to Heidi Ott's dolls...

niedziela, 11 września 2016

Kosze dla niemowląt. Moses baskets.

                 
        Z tymi koszami dla niemowląt to było tak... Pomysł na nie siedział mi w głowie już od dawna, ale jakoś trudno było mi się za nie zabrać. Jako wymówka służył mi brak laleczki w odpowiednim rozmiarze. Zmobilizowaam się więc i kupiłam sobie niemowlaczka, takiego na miarę kosza właśnie. No i już nie było wymówek, trzeba było zabrać się do pracy. Powstał pierwszy kosz, potem drugi, trzeci...  W głowie rodziło mi się coraz więcej wzorów, połączeń kolorystycznych, wersja bez dodatków, z dodatkami . Ostatecznie wyplotłam całą gromadkę ... a to jeszcze nie koniec... Marzy mi się jeszcze wersja miętowa...



        It's been a long story with my Moses baskets. I wanted to make them for such a long time... but... I just couldn't start. You know, sometimes you need something to happen to motivate you. I had a wonderful excuse - no little doll that would fit the Moses basket. So... finally, I bought one and I just had to get to work and weave the first baby basket. When I finished it I Made the second one and another one and another... I have had so many ideas for different shapes, colours. I have handwoven more than ten so far and I haven't said my last word! Now I am dreaming of a baby basket in mint...