poniedziałek, 28 października 2013

Początki pokoiku dziecinnego. The beginnings of the nursery.

             
Kiedy dwa lata temu po raz kolejny wybrałam się do Londynu, z czystego sentymentu postanowiłam jeszcze raz odwiedzić Kensington Palace. Akurat w tym okresie był on przebudowywany i aby nie odesłać zwiedzających z kwitkiem, zorganizowano wystawę pod tytułem "The Seven Princesses", czyli siedem księżniczek. Siedem, bo tyle mieszkało ich w pałacu. Wśród nich była także królowa Wiktoria i jej córki. Możecie wyobrazić sobie moją euforię, kiedy zwiedzałam ich sypialnie, które urządzone zostały tak samo, jak sto pięćdziesiąt lat wcześniej. Stare sprzęty, zabawki, sterty poduszek. Byłam tak zafascynowana niesamowitym klimatem ów pomieszczeń, że postanowiłam, choć w niewielkiej części przenieść go do mojego domku dla lalek.
                Pokoik dziecinny, który mieści się na poddaszu jest spory, bo 40 na 70 cm. Obok, po lewej stronie, znajduje się pokój guwernantki. Nie umiałam zdecydować się, czy przeznaczyć oba pomieszczenia na pokoiki dziecinne, dzienny i nocny, czy też w jednym umieścić guwernantkę. Ostatecznie zdecydowałam się na guwernantkę, bo przecież ktoś musi się opiekować dziećmi.
                 Mebelki wykonałam sama, ze sklejki i pomalowałam farbami akrylowymi. Są to pierwsze wykonane przeze mnie mebelki, co widać. Mimo jednak, że nie są doskonałe, postanowiłam umieścić je w domku. W łóżkach brakuje pościeli, ale ciągle szukam odpowiedniego materiału.
                 Książki oraz laleczki także są moimi "dziełami". Lalki, wykonane z pasty Opla mają ruchome nóżki i rączki, mogą więc stać lub siedzieć. Największa ma 5 cm wysokości. Książeczki natomiast to zgodne z oryginałami miniaturki wiktoriańskich książek dla dzieci, głównie ilustrowane przez Kate Greenaway. Pozostałe zabawki, wykonane z drewna zostały zakupione " z drugiej ręki". To jednak dopiero początek... Marzy mi się pokoik dziecinny po brzegi wypełniony zabawkami, a z racji tego, że jego mieszkańcy są różnej płci, mam duże pole do popisu.
           
               When, two years ago, I visited London another time, I decided to visit Kensington Palace once more, just because I am fond of it. In that period the building was being reconstructed  and there was a temporary exhibition titled "The Seven Princesses". Seven because in the whole history of the palace there were seven of them to occupy it. Among them there were also Queen Victoria and her daughters. You can imagine my euphoria while visiting their rooms. They were furnished in the same way they had looked like one hundred and fifty years before. A lot of old things, toys, cushions. I was so fascinated with the magic atmosphere of the rooms that I decided to bring some of it into my dollhouse.
             
The nursery is located in the attic and it is quite big, 40 per 70 cm. Next to it, on the left, there is a governess's room. I could not make my mind whether I would like to have two nurseries - a day nursery and a night nursery, or one nursery and a room for a governess. At last I decided to keep the governess next to the nursery as there should be somebody to take care of the children.
                 The furniture I made by myself using plywood and painting it with acrilic colours. They are my first pieces of furniture and it may be easily noticed. They are not perfect but I decided to put them in the room anyway. There is still no bedding in the beds but I have been looking for the right fabric.
                 The books and the miniature toy-dolls are my creations,too. The dolls are made of Opla paste and they have movable arms and legs so that they can stand on their legs or be seated. The talles of them is 5 cm height. The books are the miniaturized originals of Victorian books for children, mainly illustrated by Kate Greenaway. The other toys, made of wood, were bought in a second hand shop. It is the beginning... I have been dreaming of a nursery filled with a great amount of toys and as the children are of diverse sexes I can use my imagination and create a lot of beautiful items for both of them.




wtorek, 22 października 2013

Roboty w toku. Work in progress.

         Przyznam, że ostatnio ciężko mi znaleźć czas na prace nad domkiem. Opieka nad moim maluszkiem jest zdecydowanie męcząca i wieczorami często nie mam już sił, żeby zejść do piwnicy i piłować drewno. Mimo tego jednak powoli coś zaczyna być widać. Już jakiś czas temu zakupiłam sklejkę przyciętą na wymiar, by zbudować zewnętrzną "skrzynię" mieszczącą domek. Trudno sobie wyobrazić, ale było tego ponad 6 metrów kwadratowych. Mąż wyciął otwory okienne w przedniej, otwieranej części a ja zajęłam się resztą. Zbudowałam okna i otwierane drzwi, które montują się na ruchome gwoździki. Okna, typowo angielskie przyspożyły mi wielu problemów, gdyż nie miałam pojęcia jak się do nich zabrać. Potrafię wycinać okna z filcu, ale zbudować drewniane to już inna sprawa. Nie mają one jeszcze szyb, gdyż nie chciałam ich brudzić przy kładzeniu tynku - gipsu. Marzą mi się również miniaturowe cegiełki, lub chociaż pustaki, aby ozdobić przód domu, ale o tym pomyślę dopiero za jakiś czas. Póki co muszę zająć się tynkowaniem i zewnętrznymi schodami.
Ps. Wspomniałam o filcu. To moje drugie hobby. Kto ma ochotę zajrzeć, zapraszam na Feltro Incantato na Facebooku.

        I must say that these days it's been really difficult for me to find some time to dedicate to work on my dollhouse. Taking care of my little boy is very tiring and in the evenings I don't usually feel like going to our basement and cut the wood. However, some progress may be seen. Some time ago I bought some wood, one centimeter thick plywood, to construct the external box of the house. It is hard to imagine but I needed more that six square metres of wood. My husband cut the window holes out in the front part that is going to open and I occupied myself with the rest. I built the windows and the door that opens and that is fixed with movable nails. The windows, typical English bay windows, caused me a lot of problems as I had no idea how to start. I am able to cut the windows out of felt but to construct them with wood is another thing. They have no glass for the time being as I don't want to stain it putting the plaster. I have been dreaming of bricks to decorate the front elevation but I will think about it later. Now my mind is occupied with plastering and the external stairs.
Ps. I have mentioned the felt. It is my other hobby. If you want to have a look you can find me on Facebook - Feltro Incantato.





czwartek, 17 października 2013

Porady Pani Beeton w miniaturze. Mrs.Beeton in miniature.




            Jak już wcześniej pisałam, gdy zaczęłam budować mój miniaturowy dom, sprawiłam sobie książkę Judith Flanders "Inside the Victorian House", która stała się moim przewodnikiem. Dzięki niej dowiedzialam się wielu ciekawych rzeczy nie tylko o wiktoriańskich domach, ale także o życiu ich mieszkańców. I tak oto odkryłam, że żadna szanująca się pani domu nie mogła obyć się bez poradnika pewnej pani Beeton. "Household management", bo taki tytuł nosił ów poradnik uczył gospodynie jak zarządzać domem, służbą, co podać gościom, jakie potrawy serwować na początku a jakie na końcu itp. Przyznam, że sprawa zaciekawiła mnie do tego stopnia, że poszperałam trochę w internecie i znalazłam oryginalną książkę w formacie pdf oraz film "The secret life of Mrs. Beeton". Moja pierwsza myśl? Oczywiście! Książkę należy pomniejszyć! Moja wiktoriańska dama stała się więc dumną posiadaczką miniaturowego egzemplarza poradnika o prowadzeniu domu, a ja z wielką przyjemnością obejrzałam film, który polecam wszystkim miłośnikom epoki wiktoriańskiej.
            A co na to pan domu? Przecież też musi coś czytać. Zaopatrzyłam go więc w kilka książek botanicznych, zbiór rysunków wydawanych przez czasopismo Punch oraz trzytomowe wydanie "Klubu Pickwicka" Karola Dickensa. Jeśli mój miniaturowy lord będzie miał tyle radości z Dickensa co ja, czytając go jeszcze na studiach, to będę bardzo zadowolona. A póki co zabieram się za miniaturyzowanie innych znanych wiktoriańskich pisarzy.

            As I wrote earlier, when I started to build my miniature house, I bought a book "Inside the Victorian House" by Judith Flanders. It has become my guide. Thanks to the book I got to know a lot of interesting things not only about the Victorian houses but also about their inhabitants' lives. In this way I have discovered that no respectful houselady could do without a handbook by a certain Mrs. Beeton. The book titled "Household management" told how to manage the household and the stuff, what to serve for dinner and in what order etc. I admit that I was really curious about that book so I did some research in the internet and I found an original exemplar of the book in pdf and a movie "The secret life of Mrs. Beeton." My first thought? Of course! The book must be "miniaturized". And...also my Victorian lady has become a proud owner of a miniature version of the house management guidebook. And I have watched the film. I recommend it to all the Victorian era amateurs.
             But what about the lord of the house? He has to read something too. I have provided him with some botanic books, a set of sketches published by Punch and a tree-volume edition of Pickwick Papers by Charles Dickens. If he enjoys Dickens as I did, reading his books at the university, I will be really happy. In the meantime, I keep miniaturizing other famous Victorian writers.



niedziela, 13 października 2013

"Oszukana" porcelana. "Fake" china.

       Trudno jest wyobrazić sobie kuchnię czy jadalnię bez naczyń. W czym mielibyśmy podać gorącą zupę? W czym zaparzyć herbatę? Jak zorganizować "kawowe spotkanie" z przyjaciółkami? Osobiście uwielbiam ozdobne filiżanki, salaterki czy serwisy obiadowe. Jeszcze lepiej, jeśli pochodzą z antykwariatu. W moim salonie stoi witryna ze starymi angielskimi serwisami śniadaniowymi, które traktuję jak prawdziwe skarby. Czasem wyciągam jeden z kompletów i delektuję się każdym wypitym z niego łykiem kawy jak prawdziwa angielska dama.
      Takie też porcelanowe cudeńka wymarzyłam sobie do mojego domku. Jako, że epoka wiktoriańska znana jest z przepychu, tak i ja musiałam uruchomić moją wyobraźnię i stworzyć ozdobną porcelanę dla moich miniaturowych mieszkańców. Do jej wykonania użyłam pasty Opla, czyli czegoś w rodzaju samowysychającej modeliny, oraz farb akrylowych. Różyczki i listki formowałam przy pomocy wykałaczek.
      Przyznam, że lepienie tych naczynek sprawiło mi niesamowitą frajdę. Zdecydowanie nie skończyłam jeszcze swojej przygody z "porcelaną". W moim miniaturowym królestwie brakuje jeszcze wielu wazonów, szkatułek, pojemniczków itp. Póki co jednak oddaję się miniaturowym książkom.

     It is hard to imagine a kitchen or a living room without pottery. How should we serve hot soup? What should we use to brew some tea? How to organize a "coffee meeting" with friends? Personally, I adore decorative cups, bowls and dinner sets. Even better if they come from an antique shop. In my living room there is a dresser with old English breakfast sets that I treat like real treasures. Sometimes I take one of them and I savour every single gulp of coffee drank from it like a real English lady.
    I had dreamt about such "porcelain beauties" for my house. Because the Victorian Era is known for the splendour, I had to "turn my imagination on" and create some decorative porcelain pieces for my miniature inhabitants. I used Opla paste, a white synthetic paste that dries to the air, and acrylic colours. The roses and leaves I formed using toothpicks.
      I admit that creating these dishes gave me a lot of fun. I haven't finished with the pottery definitely. My little kingdom is still in need of vases, containers etc, but now I am devoting myself to miniature books.




piątek, 11 października 2013

Wiktoriańskie czepki. Victorian bonnets.

     Wiadome jest, że w epoce wiktoriańskiej żadna szanująca się dama nie pokazałaby się  poza domem bez nakrycia głowy. A że moje miniaturowe damy także zamierzają bywać na salonach musiały wybrać się na zakupy. Jako, że rozpoczynając moją przygodę z miniaturowym domkiem postanowiłam, że nie wydam na niego fortuny i postaram się większość małych przedmiotów zrobić sama, nie pozostało mi nic innego jak wziąć igłę, nitkę i zabrać się za szycie. I tak oto powstały dwa wiktoriańskie czepki. I płaszczyk,tak na zimowe chłody.

      Ubrania wykonane są z filcu i wykończone wstążkami. Jestem zadowolona z ich ostatecznego wyglądu, a przede wszystkim z tego, że czepki mieszczą się do pudełek. Jakiś czas temu uszyłam też kilka kapeluszy, ale te przeznaczone są na wielkie wyjścia.

It is known that in Victorian era no respectful lady would show herself outside without a headdress. As my miniature ladies are going to attend the society too, they had to do some shopping. At the beginning of my adventure with the miniature house I made myself a promise that I would not spend a fortune on the house and create most of the small items by myself. So... I took a needle, some thread and I stared to sew. In this way I created two Victorian bonnets. And a coat for winter cold.
     The clothes are made of felt and finished with ribbons. I am satisfied with the final result, but most of all I am happy that the bonnets fill in the hat boxes. Some time ago I sewed some hats too, but these are reserved for important events.

 


czwartek, 10 października 2013

Pan z peruką. A man with a wig

         Przyznam, że jestem wielką amatorką miniaturowych lalek i nie wyobrażam sobie mojego domku bez mieszkańców. Tak więc ciągle szukam nowych postaci, które zapełnią miniaturowe pokoiki. Ostatnio udało mi się kupić w sklepie internetowym używaną laleczkę, której towarzyszył pies. Szczerze mówiąc wzięłam udział w licytacji ze względu na pieska, który potem okazał się egzemplarzem wykonanym ręcznie przez członkinię IGMA Gail Morey. Ale oprócz pieska w paczce przyszła oczywiście także laleczka. Laleczka Del Prado masowej produkcji, która według mnie potrzebowała odświeżenia. I tak jakoś przyszło mi do głowy, żeby zafundować panu peruczkę. A ponieważ nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z perukami obcięłam kilka loków porcelanowej lalce siedzącej na mojej komodzie w sypialni, znalazłam szybko schnący klej i ... do dzieła.
        No cóż... jak można się domyśleć nie wykonałam dzieła godnego artysty - lalkarza. Peruczka owszem wyszła i to całkiem nieźle, ale pojawił się problem z klejem. Po wyschnięciu włosy pokryły się "białawym szronem" i  młody wiktoriański mężczyzna zamienił się w starszego pana. Hmmm.... Nie planowałam trzech pokoleń mieszkańców tak więc "dziadek" umieszczony został w salonie, jako gość. Muszę jednak przyznać, że jak na niego spoglądam, to korci mnie, by dokleić mu jeszcze brodę.

         I must admit that I am a great amateur of miniature dolls and I cannot imagine my dollhouse without inhabitants. That's why I am in a constant search of new characters to fill my rooms. Some days ago I bought in an internet shop a used doll and a dog. Honestly, I bidded because I liked the dog very much. When I got it, it turned out to be handcrafted by Gail Morey, an IGMA member. But... with the dog came the doll too. A Del Prado man from a massive production. According to me it needed some "refreshment" so I decided to make him a wig. I had never done it before with any other doll. I cut off some curls from my other bigger doll sitting on the chest of drawers in my bedroom, found some "instant" glue and.... I got to work.
       Well, it is not hard to guess that the result was not that of a professional doll maker. The wig was quite acceptable but a problem with the glue appeared. When it got dry the wig covered with white powder and my young Victorian man became a mature man of a certain age. Hmmmm... I had not plan a three generation family in my house so finally "the grandpa" was put in the living room as a guest. When I look at him often an idea crosses my mind to make him a beard as well.


środa, 9 października 2013

Coś na miły początek... Something to start with...


           There are so many things about my passion for miniatures I would like to share with you that I am not sure what to start with. So... at first I am going to tell you how it all began.
               After my arrival to Italy I was feeling a little bit homesick and I didn't know what to do with my free time. One day I saw an advertisement in tv showing a newspaper with dollhouse furniture that was going to be available a day after. I was really excited as a real dollhouse had been my dream since childhood. I bought the first number of the publication and with a dresser and a porcelain dinner set put on my kitchen table I started dreaming about my future dollhouse.

           As I wanted it to be "historically correct" I bought a book by Judith Flanders "Inside the Victorian House". And... with every chapter of the book read  it turned out that my house needed a new room. In this way I decided not to buy a house available with the newspaper but to build one by myself. When I finished I had a four floor "castle" with an attic.
           Because, during the constructional works, I was expecting a baby I wasn't able to finish the whole house. I planned it as a set of small roomboxes and a a big external box that contains the little ones. Recently I am trying to finish the external part but it is really difficult with a ten-month child that is always "hanged" on my trouser leg.


             Właściwie to chciałabym napisać tyle rzeczy, że nie wiem od czego zacząć. Może więc zacznę od krótkiej historii mojej przygody z miniaturkami. 
             Otóż...Kiedy przyprowadziłam się do Włoch czułam się trochę "bezpańska" i nie wiedziałam co zrobić z nadmiarem wolnego czasu. Wcześniej przez osiem lat pracowałam w szkole podstawowej jako nauczycielka języka angielskiego i bardzo lubiłam moją pracę. I tak, zupełnie przypadkiem, zauważyłam w telewizji reklamę gazety z miniaturkami do domków dla lalek, której pierwszy numer właśnie pojawił się w kioskach. Jako, że domek dla lalek był moim dziecięcym marzeniem od razu pobiegłam zakupić ową gazetę. Postawiwszy na kuchennym stole komodę i porcelanę, które były dodatkiem do pierwszego numeru, od razu zaczęłam snuć plany na temat mojego przyszłego domku. Po dokładnym przestudiowaniu wszystkich dodatków do pierwszego numeru zauważyłam, że możliwe jest zakupienie gotowego domku wraz z dwudziestym numerem. I taki też był mój plan. Jednakże (myślę, że wynika to z mojej wielkiej miłości do Anglii i epoki wiktoriańskiej) chciałam, by mój domek był "poprawny historycznie". Zakupiłam więc książkę Judith Flanders  " Inside the Victorian House"... no i wpadłam... Okazało się bowiem, że mój domek nie może mięć tylko czterech pomieszczeń (taki domek oferowała firma wydająca gazetę), bo moja wiktoriańska rodzinka się w nich nie pomieści. Tak więc postanowiłąm wybudować domek sama. I tak z każdym kolejnym przeczytanym rozdziałem książki z domku robił się pałac. Skończyło się na czterech piętrach i użytkowym poddaszu.
             Budując mój domek oczekiwałam narodzin maleństwa i dlatego też postanowiłam wykonać go w formie połączonych roomboksów. Pomieszczenia posklejane są ze sobą piętrami, a następnie piętra są na siebie nakładane. Wybrałam taką opcję ze względu na rozmiar domku i ewentualną potrzebę rozmontowania go i przeniesienia. Całość, jako, że wykonana jest z drewna ma swoją wagę. Od kilku tygodni rozpoczęłam także prace nad częścią zewnętrzną, ale przyznam, że idą one bardzo wolno, bo jak tu wycinać otwory okienne z przywieszonym do nogawki dziesięciomiesięcznym brzdącem :-) Staram się więc każdy wolny moment wykorzystać na tworzenie miniaturek, które powolutku zapełniają wnętrza pokoi. 

A tak wyglądają pomieszczenia mojego wiktorianskiego olbrzyma w przybliżeniu.



Kuchnia, która jest moim oczkiem w głowie. The kitchen - my pride :-)


Miniaturowe zaprawy wykonałam sama. Miałam nielada zabawę wpychając wykałaczką miód i inne przetwory do słoiczków. Całość oczywiście dokładnie zakleiłam silikonem, aby do środka nie dostało się powietrze. 
The preserves I made by myself. I had a lot of fun putting some honey with toothpicks into the jars.


 Kapusta i marchewki wykonane przeze mnie z gliny. Cabbages and carrots made with clay.



Jadalnia z wykonaną przeze mnie "porcelaną". The dining room with the pottery made by me.



Salon, w którym brakuje jeszcze sporo mebelków i który jest chyba najczęściej przemeblowywanym pomieszczeniem w całym domku.
The living room,still in need of many pieces of furniture.



Biblioteka z wykonanym przeze mnie ozdobnym sufitem i otwieranymi książkami z autentyczną wiktoriańską zawartością.
The library with books and the decorative ceiling made by me.


Wejście, które na wszystkich zdjęciach wygląda dość ponuro, choć w rzeczywistości jest bardzo przytulne.
The entrance. Here looks quite dull but, actually, it is very comfortable.


Łazienka z ruchomą ścianką za którą znajduje się klozet. Oczywiste było dla mnie, że wiktoriańska dama nie może załatwiać swoich potrzeb podglądana przez okno przez któregoś z moich gości.
The bathroom with a removable narrow wall. It was obvious to me that no Victorian lady can go to toilet while some of my guests are watching the room through the window.




Sypialnia dla gości oraz salonik dla gości z wykonaną przeze mnie "porcelaną".
The guests' bedroom and the guests' parlour with some pottery made by me.





I na koniec pokoik dziecinny z wykonanymi przeze mnie mebelkami, książkami i lalkami - zabawkami, sculery - czyli miejsce do brudnej roboty oraz spiżarnia pod schodami (póki co jeszcze trochę pusta).
The nursery with some pieces of furniture made by me, the sculery and the pantry under the stairs.