poniedziałek, 2 grudnia 2013

Brudna robota. Dirty work.


               Zwlekałam z napisaniem tego posta, ponieważ miał być o oświetleniu. Niestety zakupione przeze mnie mini-przedłużacze, na które czekam od dwóch tygodni, jeszcze nie dotarły i tak oto zdecydowałam napisać o czymś innym...o brudnej robocie. Kto z was praktykuje szorowanie garnków solą i popiołem w dzisiejszych czasach? Trudno już chyba znaleźć takie osoby. Uporczywa plama na ubraniu męża? Zanosimy ubranie do pralni. Pożółkłe prześcieradło? Kupujemy nowe i czyściutkie. A kiedyś? W epoce wiktoriańskiej to dopiero było pranie i szorowanie...

             Wyobraźcie sobie coś na kształt niskiego pieca kaflowego, zbudowane z cegły i z wbudowanym żeliwnym "pojemnikiem" na wodę z dostępem z góry, pojemnikiem  przypominającym beczkę do kiszenia ogórków. To jakże wymyślne urządzenie służyło do prania. Rozpalano ogień, wlewano wodę i wrzucano do środka pranie, które potem ugniatano drewnianym "trójzębem". Trójząb, nazwany tak przeze mnie z braku innego pomysłu ( jego angielska nazwa to washing dolly) przypominał drewniany stołek o trzech nogach zamocowany do długiego uchwytu od miotły. 


Aby jednak wrzucić pranie do gotowania najpierw trzeba było moczyć ubrania i bieliznę przez kilka godzin, usunąć ewentualne plamy i zabrudzenia za pomocą soli, cytryny, sody i innych specyfików, dobieranych w zależności od rodzaju plam. Zamożne wiktoriańskie panie domu pozwalały sobie na wynajem praczki, te mniej bogate prały razem ze służącą. Pranie trwało cały dzień. Zwykle robiono je w poniedziałek. Wyobrażacie sobie, gdyby takie przedsięwzięcie miało mieć miejsce w łazience? Wykluczone! Do tego właśnie służyło specjalne pomieszczenie do brudnych prac, tzw. scullery. To właśnie tutaj myto tłuste i przypalone garnki, robiono niekończące się pranie, maglowanie, prasowanie, kilkudniowe suszenie i wszystko to, czego nie decydowano się robić w innych, czystych pomieszczeniach, bojąc się je zabrudzić lub z powodu zbyt długiego trwania prac.


                  Jak łatwo zauważyć, pomieszczenie to, mimo swojego brudnego i szarego przeznaczenia, kryło w sobie wiele "fantazyjnych" przedmiotów. Oczywiście nie mogło go zabraknąć także i w moim domku. Ulokowałam je w podziemiu, obok kuchni. Umieściłam w nim własnoręcznie zrobiony z gliny "prototyp wiktoriańskiej pralki", gliniany zlew oraz bardzo rustykalne meble. Jak widać po wyschnięciu moja "pralka" zmieniła trochę kształt. Cóź... może i w tamtych czasach zdarzały się murarskie wpadki...Suszarkę również wykonałam sama. Można ją nawet opuszczać i podciągać do góry. Jak widać duża biała półka świeci jeszcze pustkami, ale wszystko przede mną. No i brakuje drabiny i magla, na który "poluję" od dłuższego czasu. Chciałabym taki działający... Niestety ceny trochę przewyższają możliwości mojego budżetu więc czekam na okazję.

               I postponed the publication of this post because it was going to be about the lighting in my dollhouse. Unfortunately my extension socket strips bought some time ago have not arrived yet and so I decidet to write about something different... about dirty work. Do you still rub your pans with ash or salt nowadays? I suppose it is difficult to find such people yet. A bad stain on your husband's suit? You take it to the chemical lavatory. Yellowish linen? You buy some new and clean pieces. But some years ago? In the Victorian era doing the washing was a real tiring activity.

               Imagine a low stove made of bricks and with a steel container fixed inside, with a hole that permitted to pour some water inside it... This "thing" was used to boil the washing. First the fire had to be put off, then some water heated in the container - boiler and then the washing was put inside. A "gadget" called dolly was also used to beat and press the washing in the hot water. But first it had to be soaked in water with salt or lemon juice to get rid of stains. Rich Victorian ladies paid a washerwoman to do the washing for them, those less wealthy did the washing with the maid. Doing the washing took a whole day. Usually it was done on Mondays. Can you imagine such an "event" to be done in a bathroom? Certainly not. It was done in a special room called scullery. The room was used not only to do the neverending washing, mangling, ironing etc. but also to scrub the dirtiest pots and for other dirty or time-consuming works.
             
As you can see even such a dull place like a scullery can be quite interesting. In my dollhouse it is located next to the kitchen. The "washing machine" and the rustical sink I made of clay and I put some rustical furniture too. As you have already noted in the pictures after drying the "machine" has changed the shape. Hmmm... maybe in those days some constructional boobs happened too. I created the washing rack too. It can be lower. The big white shelf is still quite empty. And there is no ladder and no mangle yet. I would like a working one but I've been waiting for some occasion as the prices are quite high.

3 komentarze:

  1. Suszarka jest rewelacyjna! :) To wspaniale, że podjęłaś się jej budowy i, że jest ruchoma!
    A pralka wyszła bardzo dobrze, jest nawet ogień i drewno :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam Twoją wiedzę na temat realiów życia codziennego w czasach wiktoriańskich. Bardzo fajnie wyszło całe to pomieszczenie i sprzęty :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Super!. Czysto i schludnie. Chyba ozłocę moją praleczkę, która wybawia mnie od tego, co tu opisujesz. Koszmar! A przecież to i tak był postęp w stosunku do jeszcze odleglejszych czasów.

    OdpowiedzUsuń